Niebo na tacy

Nikt z taką łatwością i z taką prawdziwością nie przeistaczał się w postać o histerycznym przewrażliwieniu czy chorobliwym wyostrzeniu intuicji, nikt się tak całkowicie nie zanurzał w świat przeczuć, widzeń tego czego nie ma, słyszeń rzeczy niewypowiedzianych, nikt tak jak ona nie umiał znaleźć się na połowie drogi między nasza rzeczywistością a ‘czwartym wymiarem’ spirytystów, nikt odgrywanym postaciom nie potrafił nadać takiego przebywania we snach, nikt wreszcie nie znał tak jak ona tajemnicy owego niejako odcieleśniania sztuka aktorską, dochodzenia do abstrakcjonistycznego znaku, do czystego pojęcia, które się w kształt ludzki przyoblekło – a wszelaką tę irracjonalność niezmiennie podnosiła do wyrazu poezji.

Adam Grzymała-Siedlecki o aktorstwie Ireny Solskiej.


 

Nigdy nie widziałem na scenie Ireny Solskiej… Ale staram się zobaczyć Ją… obok.

Łamaniem słów i znaczeń zajmuję się od lat. W mowie, piśmie, w ich filmowym odpowiedniku. Studiowałem reguły i zasady. Bywało, spawałem pojęcia płomieniem entuzjazmu odkrywcy i pobudzenia chwilą. Przeczytałem tysiące stron, jakie Adam Grzymała- Siedlecki poświęcił sztuce aktorskiej, przenicowałam pamiętniki Ludwika Solskiego, by zbliżyć się choćby na mgnienie do tego rezonansu jakim Ona oddziaływała na jej współczesnych. Próbowałem wejść w to pole magnetyczne Ireny Solskiej, jej świat przeczuć, widzeń tego czego nie ma, słyszeń rzeczy niewypowiedzianych…

Przed wielu, wielu laty zdobyłem mapę świata. Dokupiłem paczkę szpilek z kolorowymi główkami. Kilka szpulek nici. Kolorowych. Zacząłem – jak zachłanny pająk – wbijać szpilki, wiązać Ziemię sznurami mojego chciejstwa i głodu dotarcia do miejsc uznawanych za krańce Ziemi. Zwierzyłem się z tego planu, a ten i ów podpowiadał – studiuj sztukę, byś z należnym drżeniem stawał w obliczu dzieł, które napotkasz w wędrówce. Inny dodawał – czytaj, byś znał i wiedział, kto przed tobą stąpał tymi drogami. Jeszcze inny ktoś zachęcał – słuchaj muzyki – jest to język totalny, pozwoli ci porozumieć się z ludźmi, poruszyć ich serca i twoje myśli. 

Ksiądz Profesor, emeryt z sąsiedztwa, kładł na talerzyku kostkę czekolady, podsuwał filiżankę kawy, włączał jedną stronę płyty winylowej uprzednio nakazawszy przeczytać przygotowane teksty z przewodnika koncertowego lub operowego.

Igła siadała na wirujący winylowy krążek. Pokój wypełniały delikatne trzaski, widomy znak, iż przenosimy się w ów ‘czwarty wymiar’ spirytystów, w świat, który żywi się i promieniuje abstrakcjonistycznymi znakami, właściwymi poezji chyba tylko…

Wtedy na dobre zacząłem wieść życie podwójne. Jego intensywność bladła jednak w obliczu wyzwań, jakimi świat atakował czternastolatka, który do utraty tchu kopał piłkę, marzył o motorowerze, o własnym radioodbiorniku ‘Pionier’, żeby tak jak starsi koledzy z podwórka, słuchać Rendez-vous o szóstej dziesięć z Wolnej Europy czy listy przebojów z Radia Luxemburg.

Wirus świata jednak drążył, mutował, stymulował coraz to nowe obszary.

Jednym z najbardziej wyrazistych obrazów z tamtego okresu jest kadr, a w nim ręka Matki wyjmująca z portmonetki pięćsetzłotowy banknot, ten z góralem i słowa: czy te książki na pewno są ci potrzebne?

– Tak, Mamo…

Większego zobowiązania w całym moim życiu chyba nie przyjąłem.

Dziś, od dawna zresztą, wiem już, że to był ten kolejny moment, ten cios młota w ułożony na kowadle rozżarzony bezkształt, który nadał mu pierwszy wyrazisty rys, wyłaniający się zza kaskady iskier wyrzuconych siłą uderzenia. Wiem, z jakim wysiłkiem Matka kładła na stos książek, odłożonych przez miesiące mojego buszowania po półkach księgarni, te pięćset złotych. Dziś wiem, że musiała zebrać w sobie tyle siły, by ów banknot położyć, ile wysiłku kosztowało Ją zgromadzenie tych pieniędzy.

Mapa świata gdzieś przepadła. Ostatnio w starym kartonie znalazłem kolorową główkę jednej ze szpilek. Nici poplątał kot, paszporty z harmonijkami wiz i stempli służb granicznych powędrowały do jakichś archiwów lub po prostu – do pieca. Mój świat od kilku dni ustawiam na nowych półkach. Czy nie kupiłem ich zbyt wiele? Zdjęcia, klisze, filmy, notatki, wycinki, przewodniki, mapy, listy od poznanych ludzi…

Na drugiej ścianie – nowe półki na… stare książki. Nie wiem, jak je poukładać? Po co? Poprawią akustykę pokoju… No, to jest argument.

Pora więc usiąść do stołu. Tak jak Ojciec, kiedyś… Do stołu z papierowym obrusem opisanym po obwodzie wszystkimi literami alfabetu. Jeszcze potrzebny mi porcelanowy talerzyk, który wędrować będzie od literki do literki, wiedziony ręką przywołanych tu duchów… O! Świetnie się składa, bo dziś właśnie, w starym budynku gospodarczym pod stertą wiekowych śmieci znalazłem porcelanową tackę i reprodukcję wskrzeszenia młodzieńca z Nain, pędzla Carla von Marra! Reprodukcja z dedykacją… Atrament niemal wyblakł. Jest tylko jedno słowo dość czytelne: Ku przypomnieniu… I data: 25 marca 1923 roku. A dziś mamy 22 marca 2020… Czyż nie jest to znak czasu?

Zatem – do stołu, z postaciami, które tworzyły mój świat, siłą swojej w nim obecności – jak powiedziałby Grzymała-Siedlecki – nabyły prawa przebywania w moich snach.


p.s. 1 niebo na tacy… w nocy obejrzałem pierwsze odcinki serialu DEVS… Te sekwencje animacji komputerowej, próby wyrwania z przeszłości jej kształtów na on czas teraźniejszych… Uniosłem tę znalezioną w stajni sprzed 130 lat tacę, tę z niebem… Na ekranie telewizora – wizja Chrystusa na krzyżu, po chwili Joanna d’Arc na stosie, niekończące się legiony przecinające ogniem i mieczem cały świat… A w dłoni trzymam reprodukcję, na niej ten młodzieniec z Nain… Jestem tam? Chrystus na pierwszym planie, który nie czyni żadnego cudu, a jedynie wydaje polecenie: „Młodzieńcze, tobie mówię, wstań”.


p.s. 2 Już poniedziałek, 23 marca 2020. Do wczoraj tam, w Polsce: 634 zarażonych, zmarło siedem osób…

Tutaj: 25 tysięcy zarażonych, a 90 zmarło.



 


Add Comment