Cykl: Dookoła świata – Cieśniny Duńskie

Cieśniny Duńskie
by Marek Koszur

Nie pamiętam, ile tych audycji udało się zrealizować. Raczej niewiele. Końcówka lat 70. Może rok 1980? Tuż przed stanem wojennym? No tak, bo teksty Paska czytał niedościgniony Mikołaj Müller.

Kapitanów można było wówczas jeszcze dość często spotykać w mieście. Dziwne? Tak, bo w tamtych latach polskie statki często cumowały w macierzystym porcie.  W latach osiemdziesiątych – ani statki ani ich kapitanowie nie rzucali cum przy nabrzeżach szczecińskiego portu. Statki wyczarterowano, oddano pod obce bandery, załogi przesiadały się na jednostki nowoczesne, należące do obcych armatorów. Ci natomiast niezwykle wysoko cenili sobie umiejętności polskich załóg.

Bale kapitańskie… Jeszcze nie spłonęła Kaskada, jeszcze szemrano półgłosem, co też tam się w nocy w „Bajce” wydarzyło, kto na śniadanie trafił do ‘Jagódki”, a kto prosto z sali dancingowej jechał taksówką do portu…

Kapitanowie

Kiedy odsłuchuję te nagrania, dziś, 24 marca 2018 roku, a za oknem w Międzyzdrojach nie słychać szumu morza, bo flauta ci była dzisiaj jak rzadko kiedy – żadnego z  kapitanów, moich gości, nie spotkacie już na nabrzeżach.

Andrzej Huza – odnajdę taśmy z rozmowami, jakie wiedliśmy na krótko przed Jego ostatnią wachtą. Kapitan żeglugi wielkiej, współtwórca i komendant Liceum Morskiego w Szczecinie. Na morze poszedł by… spotkać się z Ojcem… Ten przebywał w Anglii. I tylko morzem mógł junga Huza się tam dostać.

Andrzej Fiderkiewicz– charakterystyczny głos, nieco przedsztormowy sposób bycia. Gawędziarz, fenomenalny specjalista, żeglarz. Mawiał: unikam kontaktów z głupimi ludźmi.

Andrzej Jaśkiewicz – od szorowania pokładów na statku szkolnym po najwyższe godności w uczelni morskiej. Działacz ITF, skuteczny i nieprzejednany obrońca praw marynarskich, także w odniesieniu do zagranicznych załóg

Mieczysław Lencznarowicz – Kawaler Orderu Virtuti Militari V klasy, Krzyża Walecznych I klasy, obrońca Lwowa, jeden z pierwszych Szczecinian po zakończeniu II wojny światowej.

Klubowe spotkania

Na spotkania do klubu trafiałem jeszcze po roku 2000. Starsi panowie, często owiani mgiełką melancholii, ożywiali się zawsze gdy pojawiała się kwestia, problem, zadanie. Poczucie obowiązku bowiem to jedna z ich najbardziej wyrazistych cech. Myślałem nieraz – pokłócą się, dojdzie do awantury, wszak to oni całe życie innym wydawali polecenia, a tu ktoś im każe przygotować wystąpienie, napisać opracowanie, wziąć udział w delegacji…

Któregoś razu poprosiłem, abyśmy wytypowali dziesięciu kapitanów, którzy w dziejach polskiej marynarki handlowej odegrali rolę najważniejszą.

Przygotowałem ankietę. Dodałem rubryki na wskazanie kapitanów jachtowych, tych z marynarki wojennej i oczywiście – rybaków.

Ktoś, kto nie zna tego środowiska bez wahania zawyrokowałby – pokłócili się, nawymyślali sobie, oplotkowali i wyśmiali innych?

Jakby nie-Polacy. Sumiennie, drobnym maczkiem, rzeczowo i z sympatią. Wskazali nazwiska. O tym warto artykuł napisać, tego wspomnieć, tamtym trzem obowiązkowo książka się należy.

A później?

Pod koniec lat osiemdziesiątych trudno już było spotkać w mieście oficerów marynarki w mundurach, studentów czy uczniów Liceum Morskiego i ich służbowych uniformach.

Mundur kapitański, ten nieprzenikniony granat ze złoceniami na rękawach – eh, kto nie widział, nie zrozumie…

Add Comment