Układ gwiazd, planet i galaktyk ma bezwzględny wpływ na nasze życie. To banał i oczywistość. Każdy ich układ, zapamiętany i opisany, staje się początkiem ciągu zdarzeń… powtarzalnych. Owo nacechowanie to – datownik.
Ale czy relacje między nami mają wpływ na nieboskłon w całym jego wymiarze?
Słynne machnięcie skrzydeł motyla to klasyka teorii chaosu deterministycznego. Fascynujące, nieprawdaż? Przewidywalny, ba – może nawet w niedocenianym przez nas powszechnie zakresie – jest to mechanizm… programowalny!?
Jeśli zatem trzy raz oblubnie zatrzepoczę rzęsami do sąsiadki z naprzeciwka, to za tydzień ocieli się lodowiec w Svalbardzie, spadną ceny na tenisówki w Chinach, a na Wyspach Św. Tomasza spadnie deszcz bardziej obfity niż zazwyczaj…
To nie są żarty.
To są matematycznie potwierdzone fakty i prawidłowości. Ino nasz pszenno-buraczany umysł nie chce tych procesów dostrzegać, wiązać, analizować a w konsekwencji – prognozować i programować.
Hm… Ale jak zrobić, by rzucony przez nas bumerang poszybował nad Saharę, zmienił strukturę fraktali z loków wód zimnych i ciepłych, napędzanych zbliżającym się niżem znad Wysp Azorskich w taki sposób, aby rzeczona sąsiadka wyszła na ganek, kiedy i ja wychodzę…
Dość żartów.
Przyznałem kiedyś, że uwielbiam stare gazety. I zbieram je. Wolę po stokroć bardziej sięgnąć po dziennik czy tygodnik sprzed 120 lat niż wertować najnowsze wydanie porannej gazety. Szperając w antykwarycznych zasobach zawsze celuję w datownik – z kiedy jest ta gazeta?
To proste. Czytając o tym, co wydarzyło się pół wieku temu i jak owo wydarzenie oceniano, jakie z nim wiązano nadzieję – dziś wiem, jakie owo wydarzenie zrodziło skutki. Na tej podstawie buduję w sobie system wartościowania i oceniania bieżących zdarzeń, a konkretnie – ich ewentualnych skutków w przyszłości.
Dziś 1 kwietnia. Ale nikomu wokół nie jest do śmiechu. A czy kiedyś było inaczej?
Sprawdzam. Oto tygodnik ‘Polityka’, nr 14 (1257), Rok XXV, z dnia 4 kwietnia 1981 roku. 39 lat temu. Powyżej – fotografia gazety z publikowanym wystąpieniem Mieczysława F. Rakowskiego na IX Plenum KC PZPR. ODWRÓCIĆ FATALNY BIEG ZDARZEŃ. Obok fotografia Roberta Choińskiego, ucznia Zasadniczej Szkoły Samochodowej nr 1 w Warszawie – Jaką Polskę mają kochać uczniowie? (artykuł Stanisława Bortnowskiego). Foto. Tadeusz Poźniak. I wreszcie jak zawsze trafny, publicystycznie wysycony rysunek Szymona Kobylińskiego. Mężczyzna przed lustrem, z miną zatroskaną, z przerażeniem i strachem w oczach, niepewnością na ustach, ze zmarszczonym czołem: Nie mam odwagi powiedzieć sobie prawdy.
Powie ktoś – stare teksty, nieaktualne… Może. Nie twierdzę, że i tak może być. Ale wrodzona przekora nakazuje mi rzucić okiem na pierwszy z materiałów.
Rakowski pisał: Jestem przekonany, że nad naszą ojczyzną (pisownia oryginalna – podkr. MK) zawisło wielkie niebezpieczeństwo. Kraj pogrąża się w kryzysie gospodarczym i politycznym. Struktury władzy ulegają erozji z różnych przyczyn, przede wszystkim, jestem o tym przekonany, z powodu naszej nieudolności, a także niezdolności do porzucenia tradycyjnych metod rządzenia oraz różnorodnych oporów nie pozwalających na pogodzenie się z rzeczywistością.
Zaś główna cechą tej rzeczywistości jest nadzwyczaj głęboki kryzys zaufania społeczeństwa do partii, kryzys nadal utrzymujący się. Kryzys zaufania do jej kierowniczych organów wszystkich szczebli, zresztą może nie tyle do partii, ten kryzys przejawia się nie w stosunku doi socjalizmu w ogóle, lecz do metod stosowanych w kierowaniu rozwojem społecznym i gospodarczym kraju.
Czy ten tekst mógłby znaleźć się w tego tygodniowym wydaniu ‘Polityki’?
Jaka więc nauka płynie z moich upodobań do starych gazet? Ano taka, ż władza nigdy się ze społeczeństwem nie porozumie. Robić będzie wszystko, by nie spełniać społecznych oczekiwań. A obiecywała. Przyrzekała. Podejmowała zobowiązania. I tak trwa ten kontredans w cyklu wyborczym co kilka lat. Zmienimy, poprawimy, damy, przydzielimy, zaspokoimy…
Sobie.
Po co więc tworzyć zakładkę, jak ta, po co pisać teksty jak ten? Z emocjonalno-intelektualnego niedoboru, deficytu wiary w przyszłość, przekonania, że dane słowo stanie się faktem? Że stawiając datownik oznaczam co ś wyjątkowego?
Z szopy sąsiada wyszła właśnie kotka. Jest w stanie błogosławionym. Idzie oczywiście pod moje okna. Idzie godnie, ufna, ale pełna rezerwy i dystansu. Nigdy nie pozwoliła mi się dotknąć. Nie to co władza. Pogłaszcze, popieści, utuli, ukołysze. Ułoży wygodnie… I przywali.
Kotka przylizała jedną łapę, musnęła języczkiem kształtny biuścik pokryty luźno zarzuconym pasem białej sierści i poszła dalej. Już jest u mnie. Patrzy i widzi, że i ja ją widzę. Siada, jak zawsze, w tym samym miejscu i przez chwilę patrzy gdzieś, ponad moim prawym ramieniem. Dyskretnie ruszyła pyszczkiem, ułożyła go w ciup i siedzi. Spokojna. Wyluzowana. Ufna.
Ja tymczasem gonię do końca linijki tego tekstu, już się unoszę z fotela, by pobiec na ganek z torebką kolorowych groszków dla mojej Lady…
Oczywiście, czuję się winny, że ona czekała, dlatego sypnę jej więcej.
Poczuję się lepiej, wszak dałem jej wyraźny znak, że o nią dbam i się troszczę…
A ona? Wycieruska i powłóczydło? Nie zjadła dokładki. Tylko tyle ile chciała. Nic więcej…
Cóż za niewdzięczność… Taka sama jak postawa idealnego społeczeństwa. Ona chce, żebym dał jej to co się jej należy, tyle ile trzeba, szybko i bez wstępnych warunków. Oblizała się bezceremonialnie, odwróciła na pięcie z nadzieją, że nie spóźnię się z porcją popołudniową.
Całe szczęście, że instytucja kościoła pielęgnuje i kultywuje właściwy porządek i relacje między owcą i pasterzem.
Siedziałem, kiedyś na kamieniach w Qumran. Odpocząłem w samotni Hieronima, tego od Biblii… Tak żyli, tak mieszkali, takich zasad przestrzegali, byli w prześladowanej mniejszości, żywe w nich było wspomnienie Golgoty, gdzie brodzili w strumieniach krwi spływającej spod krzyża.
Dziś ich plenipotentariusze – w oślepiających bielą, wykrochmalonych kołnierzykach, z bólem kręgosłupa od ciężaru złoceń na szatach, wznoszący nad głowę kształtnie uformowane złoto wypełnione wytrawnym winem (hm… ciekawe, co językowo ma wspólnego wino z winą) wypowiadają najważniejsze słowa o chlebie z ciała i winie z krwi… Skromni słudzy…
Kotka właśnie przemaszerowała przed moim oknem. A ponieważ wyjrzało na moment słońce, idzie w kierunku sterty poremontowych desek. Ma tam maleńką daczę. Nasycona, zadowolona z panującej jej (mnie nad nią) mojej władzy, legnie na słońcu w błogim nic nieróbstwie. Czysty raj… Ład i porządek. Władza i lud na swoich miejscach… O, znasz li ten kraj? No, mam nadzieję, że może, kiedyś, gdzieś… Ale przystawiam datownik, by szukać w przyszłości, teraźniejszości i przyszłości tego co właśnie ująłem w datownik.
Sierpień 1980 – Kto, co, gdzie, kiedy, dlaczego – cz. 1
1980. Do Stoczni Warskiego wchodziłem „na telefon”. Przepustka zawsze czekała na mnie w biurze rzecznika, przy bramie głównej lub miał ją mój rozmówca, z którym byłem umówiony. W reporterskim magnetofonie zawsze nowe baterie i taśma, kasowana już setny chyba raz. – Nie sposób
Sierpień 1980 – Kto, co, gdzie, kiedy, dlaczego – cz. 3
Myślałem – może to jakaś chłopska przebiegła zawziętość, często mylona z zawziętą przebiegłością? Bo w czym tkwiła skuteczność negocjacyjna strajkujących robotników? Siła i masowość ruchu – robiły wrażenie, ale to język, nadający kształt nowym ideałom był ic
Dzień wielkiego małego mężczyzny
I co u was słychać? U mnie, parę minut po 18.00 było miło… Zrobiłem kilka zdjęć. Na promenadzie naliczyłem przynajmniej sześć biźniakowych wózków! Wszystkie mamy gdzieś pędziły z tymi swoimi małymi pociskami, a mijając – każda się uśmiechała! Mój Boże… Jaki ten świat
SOS! RATUNKU! Uratować może nas… GABIT!
Ukazał się 61 już (!) numer „Gabita”, nieregularnika Teatru Pleciuga w Szczecinie. Dwa razy w sezonie teatralnym pismo dokumentuje, recenzuje, omawia dokonania teatru, ale przede wszystkim – uzupełnia i prowadzi dyskusję o problemach i sprawach prezentowanych na scenie. Nie ma w Polsce cz