Oczywiście, Ajwazowski. On  mnie nakłonił…


Raz w tygodniu jechałem z Ojcem do Międzynarodowego Klubu Prasy i Książki. Strome wejście na pierwsze piętro, obok chorej na polio akacji. Zawsze intrygowały mnie jej kształty – drzewo z gałęziami pomiętymi jakby ktoś chciał koniecznie zamienić je w kulę…

Dlatego tam, bo nie było w mieście księgarni z tańszymi książkami. A to, że były po rosyjsku – nie miało znaczenia. Tam kupiłem pierwszy album z reprodukcjami obrazów Ajwazowskiego. Za trzy, może cztery złote?

Aby dobrze zrozumieć tekst tej i innych książek – tłumaczyłem je lub streszczałem, zapisując kolejny „Notatnik akademicki” … Jak to brzmiało… Akademicki pisany ręką siódmo, ósmoklasisty.


Malarstwo jest moją wielką pasją. Oczywiście, malowałem. Rysowałem. Minąłem się z architekturą. Ale jeśli rzeczywiście chciałem poczuć moc obrazów – sięgałem po Rembrandta i Ajwazowskiego.

Ale morza, które on utrwalał na płótnie – nie widziałem w Międzyzdrojach. Dramatyczne sceny, rozbuchany krajobraz nieba zmagającego się z oceanem, żaglowiec zmaltretowany sztormem, mordercze skały, o które za chwilę rozbije się inny statek.

Studium fali, przejrzystości wody, eteryczność mgły, kolory zachodzącego słońca.

Ale gdzie jest takie morze? Gdzie te rozbryzgujące się o skały wściekłe fale?

Muszę to zobaczyć. Przeżyć…


Najpierw był Rejs. Nie pamiętam, kto był jego pomysłodawcą. Zacząłem otrzymywać zlecenia na krótkie felietony. Rutyna, sztampa, szablon i banał. Towarzysze dyrektorzy opowiadali o milionach przeładowanych ton towarów, tysiącach ton wyporności zwodowanych statków, złowionych ryb, przetransportowanych fosfatów, rudy ze Szwecji czy – a nie, o tych ładunkach oficjalnie nie mówiliśmy.

Otrzymałem autorski odcinek – czwartkową Kronikę Morską. Po serwisie informacyjnym – 20 minut publicystyki. Wkrótce – pełne morskie 30 minut.

Promy pasażerskie, nowatorskie konstrukcje statkowe, słynni żeglarze. I – pierwsze wyjazdy zagraniczne. Z rybakami. Na podmiany załóg.

Vancouver, Montevideo, potem Anchorage na Alasce.

No i zaczęło się… Sztormy, nawałnice, prądy morskie i potwory w morzu redakcyjnym pływające. Intrygi, donosy, zarzuty warsztatowe – że reportaże są „radiowe”, a tu jest telewizja… Nigdy nie dowiedziałem się jednak, na czym polega radiowość reportażu telewizyjnego…


Kilka lat wcześniej, bodaj w 1983 roku otrzymałem zezwolenie nr 4 na instalację anteny satelitarnej. Ale nie na ścianie osiedlowego budynku. Tylko pośród winorośli rachitycznie osłaniającej balkon w domu Rodziców. Pod balkonem – przez wiele dni stali milicjanci. Któregoś dnia, psio zimnego i deszczowego Matka zaprosiła ich do mieszkania.

– Herbaty się panowie napiją. Zimno tak na dworze.

Po chwili jeden z nich odważył się i zapytał:

– Czego my tutaj pilnujemy?

– No… – odezwał się drugi – mamy zapisywać, kto tu przychodzi i czy ta blaszana konstrukcja się obraca. Co to za konstrukcja?


  1. MT Exxon Valdez, tankowiec o długości 300 metrów rozbił się u wybrzeży Alaski. Nagrałem relację CNN, potem przekazy satelitarne innych stacji. Moja Alaska, morska katastrofa, znak czasu epoki rozwijającego się transportu morskiego w oparciu o pływające mamuty. Przejmujące zdjęcia ptaków morskich ginących w nieprzebranym morzu rozlanej ropy. Na innym kanale – oszałamiające ujęcia skuterów wodnych, surfingowców na Hawajach, ujęcia raju rafy koralowej.

Skleiłem te obrazy.

Andrzej Turski został wtedy dyrektorem TVP1. Po tylu latach współpracy w Radiokurierze, w Trójce wiedziałem, że jest to temat dla Andrzeja.

Dynamiczne cięcia (jak w Radiokurierze), rytmiczna muzyka, dramatyzm ujęć: tak jest, a tak może być – zróbmy coś.

Telefon. Sekretariat. Do szefa. Jacek Popiołek podaje mi słuchawkę.

– Cześć Kiszkurno – (Andrzej Domagalik, niegdyś redaktor naczelny „Świata Młodych”, od 1968 roku kierownik Naczelnej Redakcji Programów dla Dzieci w Polskim Radiu twierdził zawsze, że przypominam mu naszego olimpijczyka, Józefa Kiszkurno, więc – mawiał – po co się uczyć nowego nazwiska, skoro stare jest dobre, a zawodnik podobny) – Ile masz tego materiału?

– Pół godziny, co tydzień – wystrzeliłem, a Jacek Popiołek aż przysiadł.

– Dobra, jest u mnie Zbyszek Pawelec, zaraz do ciebie zadzwoni. Masz odcinek w niedzielę w południe. Czołówka jest ok. Oni tu się za głowę łapią! Policzyli, że masz pięć razy więcej ujęć na minutę niż oni w swoich programach. Nie odpuszczaj.

Dla ośrodka regionalnego 30 minut w niedzielę na antenie Jedynki to była gratka. Także finansowa. Najbardziej atrakcyjny czas antenowy. Najdroższe reklamy. Odłożyłem słuchawkę.

– To co Panu potrzeba? – Jacek Popiołek rozłożył ręce w ekumenicznym geście.

– Osobny pokój. Montaż. Kamerę mam z PŻMu.

Przez kolejne lata Jacek Popiołek nie wychodził z roli permanentnej akuszerki programu. Uchylał drzwi do mojego pokoju zastawionego sprzętem, wsuwał głowę i pytał:

– Czy coś potrzeba?

Nie pamiętam, czy podziękowałem Mu, gdy wyjeżdżał ze Szczecina. Dzięki!

Program zaistniał.


Któregoś dnia zatelefonowała… czarodziejka. Joanna.

– Pan jest autorem tego programu Morze? To my kupimy ten program.

– A Pani…

– Spółka Universal z Warszawy. Chcę zamówić reklamę przed i po programie, ale na wyłączność. Żeby nikt inny się tam nie dokleił.

– Ale to…

– Już sprawdzałam – za cały blok przed i po to będzie dwa razy po 30 milionów. Bilboard sponsorki osiem sekund. Albo nazwa sponsora w czołówce. Fajna. Poza tym szef polecił mi, abym zaproponowała pomoc w realizacji materiałów. Mamy placówki handlowe praktycznie w każdym miejscu na świecie. Więc rozumie Pan…

Czarodziejka Joanna…

Bywało, wpadała na lotnisko, odbierała nas w sali przylotów, wręczała torby z ciuchami i bilety na następny lot. Za niecałą godzinę.

Nam, Jasiowi Kuczerze i mnie. Bywało, że jechał Stasio Brychcy i Tomek Kosior. Częściej – siadała na przednim siedzeniu auta i wydzielała nam papierosy na trasie Szczecin – Barcelona czy Cannes, Cherbourg lub Rotterdam.

Zniknęła na obwodnicy Paryża… Widzę ją oprawioną w ramę tylnej szyby autokaru skręcającego w stronę granicy niemieckiej, podczas gdy my pędziliśmy do Monaco, filmować wylew ropy naftowej z tankowca.

Kropka.


Nie pamiętam, ile odcinków wyprodukowałem przez sześć lat. Na cudem zachowanych kasetach widzę wyblakły napis: Universal – odcinki od 140… A kaset jest kilka. Inne – przepadły, a mówiąc precyzyjnie – zostały nadpisane innymi programami lub skasowane.

Zapisy, które do mnie dotarły – na taśmach VHS, liczą sobie ponad 30 lat. Ich stan techniczny – jak przystało na VHS, natywnie zawsze był słaby, ale archiwalnie – zachowały się w zaskakująco dobrej jakości.

  • Alaska cz. I
  • Alaska cz. II

Jan Kuczera

A wiesz, zachowało mi się pismo do Urzędu Celnego:

1.04.1987r

Do URZĘDU CELNEGO

w SZCZECINIE.

Komitet d/s  Radia i Telewizji „Polskie Radio i Telewizja” zwraca się z uprzejmą prośbą o dokonanie warunkowej odprawy celnej sprzętu filmowego zabieranego przez naszą ekipę do Anchorage -USA. Ekipa w składzie Marek Koszur redaktor, Wiktor Nidzicki redaktor, Jan Kuczera operator filmowy udaje się samolotem PLL LOT do Anchorage dnia 1.04.1987 w celu realizacji filmu o pracy polskich rybaków w tamtym rejonie. Powrót ekipy 7.04.1987. W przypadku nie przywiezienia części  lub całości sprzętu, zobowiązujemy się do pokrycia należności celnych.

1) Kamera Video Sony Betacam nr. 10117.

2) Baterie 8 szt.

3) Ładowarka do akumulatorów nr.10118

4) zestaw oświetleniowy: naświetlacze 2 szt., kable łączeniowe 2 szt., żarówki zapasowe 3 szt., Kasety szt. 12.

Ogólna wartość wywożonego sprzętu 15 000 000.

Podpisano: Dyrektor – Redaktor Naczelny

mgr Zbigniew Puchalski.

 

Lądujemy w Sztokholmie. Tankujemy. Ale my wszyscy nie opuszczamy samolotu. Obawa, że ktoś zostanie na Zachodzie? To był Kościuszko albo Kopernik.

W Anchorage robota na okrągło. Z Wiktorem – kręcimy jego „Laboratorium” potem twoja „Kronika morska”.

Konsul Borucki, Dan Zantek, Polacy, którzy przez tyle lat operowania naszej floty w tamtym rejonie utworzyli już dość liczebną polonię… Zamiast my ich o Alaskę, oni nas pytali ciągle o Polskę.

Wieczorem trafiamy do najdłuższej knajpy na świecie. Po obu stronach ulicy – bar przy barze, a wszystkie połączone ze sobą. Wchodzisz i idziesz chyba z dwa kilometry, co chwilę trafiając na inny wystrój, inna muzykę, ale wszędzie – na ludzi świetnie się bawiących.

Podchodzi do nas jakiś Czech. (były reprezentant czeskiej drużyny hokejowej – podkr. moje). Rano zabierze nas na wycieczkę nad lodowiec i gdzie tylko zechcemy.

Z wysokich stołków niemal bezpośrednio stawiliśmy się na lądowisku awionetek. Zimno. Czech bez kurtki, z rozwianym włosem, kopnął w oponę swojego samolociku. Ta – stała w zamarzniętej kałuży.

Kilka energicznych szarpnięć za śmigło. Silnik ani drgnie. Słońce ciągle nisko nad horyzontem. Konsternacja. Wreszcie – maszyna zaskoczyła.

– Wsiadajcie!

Na pierwszy oblot załapał się Wiktor. I Dan. Łąka – lotnisko, zalodzona, pełna kolein i zamarzniętych kałuży. Awionetka coraz szybciej gnała w stronę ściany pobliskiego lasu. Patrzyliśmy na nią jak zahipnotyzowani. Nic, absolutnie nic nie wskazywało, że celem samolotu jest wzbicie się w powietrze. A jednak….

 

Po godzinie podchodzili do lądowania.

– No, Wiktor ma to już za sobą, a my – przed – powiedziałeś.

Lot był wspaniały. Nasz pilot wykazał się nadzwyczajnymi umiejętnościami. Z tylnego siedzenia próbowałem przez wasze ramiona filmować alaskańskie krajobrazy.  Podlatywał do kozic zawieszonych na stokach gór na odległość kilkunastu metrów. Istna jazda figurowa w powietrzu.

Później trafiliśmy do lokalnej stacji tv. Byłem strasznie ciekawy zdjęć z powietrza. Wrzuciłem kasetę do bety, którą udostępnili nam technicy. I doznałem zawału serca. Prawie. Taśma wystartowała, na ekranie pojawiały się jakieś szumy, zerwania i… czarny ekran.

Nie! Niemożliwe! Kamera się zepsuła? Doświadczenia z elektronika mieliśmy wtedy niewielkie. To była pierwsza samodzielna, elektroniczna kamera wysokiej rozdzielczości w TVP. Kupił ją dla nas PŻM.

Technik obserwujący moje manipulacje przy playerze podszedł i zapytał w języku międzynarodowym:

– NTSC?

Kamień spadł mi z serca. Jasne! Przecież oni tu mają inny system kodowania koloru, inny standard telewizyjny. My pracowaliśmy w SECAMie – oni w NTSC.

Moje marzenie? Zostać rybakiem dalekomorskim. Dlaczego?