Szczecin – morska stolica Marsa – cz. 1

W tytule tych rozważań nie ma cienia przesady.

Ale zacząć poniższe uwagi muszę w sposób dość osobisty.

To była szybka i prosta decyzja. Podpowiedział mi ją Cicero, który w swoim „Traktacie o państwie” pisał o mieszkańcach miast morskich:

„kiedy nawet ciałem przebywają w domu, to jednak duchem uciekają stamtąd i włóczą się po świecie”.

Włóczyć się po świecie…

Dla obywatela kraju izolowanego w ramach ówczesnego obozu politycznego, wyjazd w inne rejony Ziemi motywacją, której dziś może mogłaby dorównać ambicja odbycia lotu kosmicznego. (Gdyby było jeszcze wolne miejsce w takiej ekspedycji – zgłaszam swój akces, a właściwie – dwa miejsca poproszę, bo przecież muszę lecieć z operatorem…).

Ten Cicero… Jak on mi namieszał w głowie!

A właściwie – ustawił wszystko tak, jak nakazywała logika i doświadczenie. Ono potwierdzało, że żadna społeczność w dziejach naszej cywilizacji nie rozwijała się tak bujnie jak żeglarze, ludzie wypływający na morze, łączący narody ze sobą nie tylko poprzez wymianę dóbr i owoców pracy, ale przede wszystkim poprzez upowszechnianie myśli i nauki, sztuki i obyczaju. Osobne miejsce w tej wymianie zajmowała religia i polityka. Żeglarze widzieli i rozmawiali z innymi, żyli pośród nich, uczyli tubylców swoich zwyczajów, przejmowali ich rytuały. Kuchnia, moda, modele gospodarcze, budowa statków, sztuka nawigacyjna, astronomia, technologie, finanse… Wszystko. Absolutnie wszystko, co wiązało się z organizacją i rozwojem społecznym oraz gospodarczym odbywało się za pośrednictwem i z udziałem…żeglarzy!

Czy dziś ktokolwiek patrzy na morze, na obywateli miasta „morskiego”, na dobrodziejstwo, jakim jest dostęp do morskiego brzegu w sposób podobny jak robił to Cicero, profesor Franciszek Bujak, profesor Andrzej Piskozub i wielu, wielu innych, wybitnych znawców wpływu czynnika morskiego na rozwój naszej państwowości i obyczajowości?

Jest 5 września 2024.

Książnica Pomorska. Sala im. Zbigniewa Herberta. Upał, szklanki źródlanej wody i szereg potarganych wiatrem, posiwiałych skroni uczestników spotkania promującego dwa zeszyty „morskie”, wydane staraniem Szczecińskiego Towarzystwa Kultury przy współpracy z Książnicą. „Maszt Maciejewicza, pióra Ryszarda Kotli oraz „Morskie pamiątki Szczecina” opracowany przez panią Marię Łopuch, przy redakcyjnej współpracy prof. Tadeusza Białeckiego.

Oba wydawnictwa godne są osobnego omówienia. I pewnie wrócę do nich przy najbliższej okazji, jednak dziś muszę dać upust frustracji, która niczym rozerwana rana, dowodzi niezbicie, że Stettin nigdy morskim miastem nie był, a Szczecin nigdy nim nie został. I choćbyśmy nie wiem jak długimi, jak pięknymi strofami nie zaklinali rzeczywistości, mieszkańcy Szczecina – tylko z zrządzenia losu – osiedlili się w miejscu, z którego żaden z nich nie wyrósł, nie pielęgnował tu grobów swoich przodków, nie nosił nazwisk pierwszych osadników, Pomorzan, których wyparł z tych ziem żywioł niemiecki. Trudno więc do nas, mieszkańców Szczecina odnieść szczególnie dziś słowa zapisane w „Zwierciadle morza” przez potomka Cicerona, Józefa Conrada Korzeniowskiego:

„Miłość do morza, do której pewni ludzie i pewne narody przyznają się z taką gotowością, jest uczuciem złożonym; składa się na nią wiele dumy, sporo musu, a najlepsza i najistotniejsza jej część to przywiązanie do okrętów, niestrudzonych służebników naszych nadziei i naszej godności”.

Nie budujemy już „służebników naszych nadziei i naszej godności” na miarę lat minionych. (Myśl tę rozwinę w kolejnej części tych rozważań).

Dzisiejsze zakończę jednym z wniosków z ponad pięciu dziesiątek lat doświadczenia, wzbogaconego w pewnym okresie współpracą z profesorem Ludwikiem Janiszewskich, moim dziekanem i wykładowcą logiki, a później – Bolesławem Klepajczukiem, którego wykładów z socjologii i filozofii słuchałem z wypiekami na twarzy, twórcami szczecińskich badań z zakresu socjologii ludzi morza powiedzieć, że tak zwana morskość to fundamentalny składnik naszej mentalności czyli SPOSOBU MYŚLENIA, to stan ducha i świadomości. Morskość tkwi nie na morskim brzegu, a w głowie. U tak zwanych marynistów, lokuje się w sposób chyba patologiczny w okolicach serca. A serce z rozumem ma tak niewiele wspólnego.
Koniec. Kropka. Nic mniej, nic więcej.

Sposób myślenia.

A może samo myślenie, na początek tych rozważań. Myślenie to język. To słownictwo, terminologia, to szyk zdania wynikający z norm i zachowania dyktowanego regułami danej grupy. W grupie zmilitaryzowanej (to dla lepszego zobrazowania) – posługiwanie się krótkimi komendami jest nie tylko oczekiwaną formą relacji, ale wręcz wymaganą i jedynie stosowaną formą budowania relacji. Każdy, kto nie potrafi w sposób skondensowany wyrazić swojej myśli, bywa uważany za człowieka, który nie wie o czym mówi, nie zna się, ma trudności w wysławianiu się, a więc wyrażaniu woli oraz zamiarów.

Kto płynął na żaglowcu, pracował na masztach przy silniejszym wietrze wie, że słowa jako sposób komunikacji nie mają tam najmniejszego sensu. Kto płynął z rybakami na ich kutrze, przy sześciu, siedmiu stopniach siły wiatru, ten wie, że uprzejmość i kwiecistość próśb oraz poleceń jest formą jakiejś tragikomicznej mimiki albo pantomimy. Morskość to sposób bycia, oparty na zaufaniu i pewności, determinacji i profesjonalizmie. Ludzie, którzy przeszli szkołę morza nie potrafią, jak ludzie lądu, lawirować, manewrować, dryfować czy zwodzić. (Jeśli postępują inaczej – nie zdali egzaminu morza). Takie zachowania są najwyższym zagrożeniem życia na morzu. Wchodzą w krew, stają się kodeksem, nie dopuszczają odstępstw od wzorców obowiązujących na pokładzie.

Pomijam wcale nie tak wiele cech ludzi tworzących społeczność morską. Wspomnę choćby wachty czy przestrzeganie zasad bezpieczeństwa. Czy chcesz czy nie, musisz wstać na wachtę. I czuwać, by statek, dziś prowadzony satelitarnie, a nie tak dawno wyłącznie metodami opisanymi przez szczecinianina, kapitana Antoniego Ledóchowskiego, pozostawał nieustannie na kursie. A bezpieczeństwo? Przecież od niego zależy życie moje jak i każdego innego członka załogi. Nie można uciec z pokładu, gdy statek tonie. Idzie się na dno razem z nim, mówiąc wprost i bezpośrednio. A dno, choćby nie wiem jak malownicze i kolorowe nie dorówna wygodą marynarskiej koji. Więc kto dobrowolnie chciałby pogarszać jakość swojego snu?

Morskość… To konstytucja.

To zespół norm i reguł, których przestrzeganie – warunkuje przynależność do narodu kierującego się w życiu zasadami życia na morzu. Czy morska konstytucja obowiązuje w Szczecinie?

Zachętą do dalszych rozważań niech będą poniższe „zapiski z przeszłości”.

Rzecz o naszej mArskości


________________
ciąg dalszy – za chwilę.

Add Comment