(styczeń 2019 roku, Międzyzdroje)
Przez wiatr i krople deszczu usłyszałem… płacz? Zdjąłem kaptur, zwolniłem kroku… Podszedłem bliżej. Może skradałem się?
Stał ledwie kilka metrów ode mnie. Lekko oparty o balustradę. Wpatrzony w morze.
Gdy mnie dostrzegł – wyprostował się, wysunął nieco do przodu.
Żywej duszy przed i ani jednej za nami. Skłonił się. Z każdym krokiem jego głos narastał. Zatrzymałem się…
Zaśpiewał!
Głos dość wyrobiony, czysty, silny.
Patrzymy sobie w oczy.
Próbuję zrozumieć. Tak, słyszę wyraźnie: дівчина… Чорне море…
Próbuję zagadnąć…
On nagle odzywa się: danke schön… danke, danke…
Dopiero po chwili dociera do niego, że próbuję rozmawiać z nim po rosyjsku. W tym samym czasie ja uświadamiam sobie, jak wielki popełniłem błąd. On tu nie przyjechał po to, by na promenadzie, z której widać niemiecki brzeg, rozmawiać z kimkolwiek po… po rosyjsku.
– Niemiec? – pyta.
Czuję się jakbym współistniał w ‘black mirror’, w tym odcinku, w którym mogę zdecydować, jaki będzie dalszy rozwój wydarzeń, kierując akcję filmu w jeden z wykluczających się wzajemnie wariantów.
– Ви німець? – ponawia pytanie.
Ma może 35 lat? Studiował, pracował, tworzył? Nie wiem.
Stoimy. Nikogo przed, nikogo za nami. Posztormowe popołudnie. Nowa, imponująca promenada, szalejące budowy apartamentowców, dziesiątki kilka dni temu ściętych potężnych drzew. Zgilotynowane je, bo przesłaniały ‘widok na morze’. Rozglądam się raz jeszcze. Ani jednej duszy przed, ani jednaj za nami. Stoimy na promenadzie. Myśl biegnie – jak te nagie, jak martwe dusze… On śpiewa w nadziei, że ktoś włoży monetę do rękawicy leżącej przy jego lewym bucie. Ja kurczowo trzymam się jakiejś krawędzi oceanu niezrozumienia! Słowa pieśni kręcą się, jakby zapisane na jakimś skrzypiącym, pękniętym kole fortuny.
Żywej duszy…
On i ja.
Śpiewa i uśmiecha się. Zostawił dom, bliskich, przeszłość i… przyszłość. Przyjechał tu, gdzie stoi między torami pociągów losu jadących we wszystkich kierunkach, do których trudno wskoczyć, a o wiele łatwiej się pod ich koła rzucić.
Stoi i śpiewa. Tylko tyle tutaj może zrobić.
Nie miałem odwagi zapytać, czy czuje się szczęśliwszym niźli tam, gdzieś…
Nie mogłem zdobyć się w tym momencie na choćby odrobinę mniej idiotyczne pytanie, bo w tym samym momencie przed moimi oczyma gnał z potwornym łoskotem i wrzaskiem pociąg mojego losu. Ten, w którym – jak mi się wydawało – zawsze miałem wygodne miejsce przy oknie.
Tak mi się wdawało…
Wyjąłem z kieszeni monetę. On lekko się uśmiechnął i skłonił. Twarz zwrócił w stronę morza i zaczął nową pieśń…
Sytuacja nas przerosła. Mnie przerosła. Nie mieliśmy o czym rozmawiać, ale przestrzeń do przemyśleń wypełniła cały wszechświat.
Ilu jest Ukraińców na świecie? A ilu Polaków? Jakie jest prawdopodobieństwo, że Polak, taki jak ja, spotka po nocnym sztormie, na promenadzie Ukraińca, śpiewającego ludowe piosenki morzu prosto w twarz? Jasne, wynik jest prosty: jeden na X.
A teraz odwróćmy to pytanie. Jakie jest prawdopodobieństwo, że nad Morzem Czarnym, na podobnej promenadzie, spacerujący w posztormowe popołudnie Ukrainiec spotka Polaka śpiewającego polskie piosenki ludowe? Polaka, który gnany sztormowym wiatrem dziejów opuści swój dom, zostawi bliskich i pojedzie nad Чорне море…
(styczeń 2019 roku, Międzyzdroje)
Add Comment