1920.12.27 <br />Moje Słoneczne Dziu!

Moje Słoneczne Dziu!

Nie gniewaj się na Twego Sia, że ci tak długo nie pisał, ale wiesz sama, że trudno zabrać się do ‘dzieła’, kiedy tu i święta, i znajomi i wszystko po długiej nieobecności siedzi koło ciebie i albo bawi, albo czeka, co Mały będzie gadał. Prawda? Ale to wcale nie znaczy, żeby Mały nie myślał o swej jedynej Kiciuni. Stale, jak tylko potem chwilkę wolną – przenoszę się myślą i duszą do swego szczęścia, do kochanej maleńkiej Jadzi.

I tak mocno żałuję, że nie jestem w Warszawie. Taki mi straszny brak Ciebie. Strasznie chce się objąć Jadzię i przytulić głowę do Jej piersi, słuchać, jak bije serduszko, całować łapki i wiedzieć, że Ty, moje jedyne, tuż, blisko, bliziutko. I wiesz, czuję, że prędzej bym mógł żyć bez słońca, bez powietrza, niż bez Ciebie. Przejdą jeszcze lata, ale Ty będziesz, musisz być moją i tylko moją.

Prawda, moje Złociste?

Do Warszawy przyjadę prawdopodobnie 2-go, ale jeśli przyjadę 3-go, to też nie gniewaj się – wiesz, że ja radbym już być z Tobą – ale Staruszkowie wiedzą, że urlop mam do 6-go. Nie wypada mi więc pozbawiać ich takiego skarbu, jak ja już za parę dni. Ale to jeszcze nie wiadomo. Nie wiem, czy ten jeden dzień dłużej wytrzymam bez Ciebie.

Na święta przyjechałem tylko ja. Bracia przysłali listy, że być nie mogą. Żałuję ogromnie, bo Władka już dwa lata nie widziałem. Czas spędzam, jak przypuszczałem: – ‘odżywiam się, czytam, przeglądam stare szpargały, trochę gram – a zresztą myślę wciąż o Jadzi – i śpię. Z domu wyłaziłem dopiero raz – wczoraj, aby pójść do kościoła. Nie nudzę się, bynajmniej – tylko ze strachem konstatuję, że czas zbyt szybko leci. Gardło nie boli wcale, tylko skóra mi w straszliwy sposób złazi, jak z węża. Nowa już narosła i wiesz, kolor ten sam co dawniej. Mylne było Twoje przypuszczenie, że ludzie pomyślą, iż choć raz myłem szyję porządnie.

Co Ty robisz, jak się bawisz, jak Twoi, p. Roma?

Sia

Pozdrowienia

Wiesz, ten czas który spędziłem z Tobą w Warszawie, czegoś strasznie szybko zleciał. Że też to nie ma takiego regulatora, za pomocą którego można by skracać i przedłużać dowolnie dnie i godziny. Prawda, że szkoda?

A tymczasem moją jedyną kochaną Jadziunię mocno, mocno całuję.

Twój Mały

Kiciuchno!

A policz, com ja winien i napisz. Ja proszę. A kołnierz zrobisz? Czy nie będzie czasu?

Goworowo 27.12.1920

Pierwszy, świąteczny i marynarski urlop Stanisław Kosko, uczeń pierwszego rocznika szkoły Morskiej w Tczewie, spędzał w Goworowie, w domu rodziców. Ale sercem – był u boku Jadwigi Titz, studentki Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Warszawskiego. Przyjechała tu z rodzicami z Kijowa. Jej ojciec, budowniczy kolei w Mandżurii był cenionym inżynierem. Teraz – był potrzebny Polsce. Tu chciał budować przyszłość obu córek. Młodsza z nich, Roma, ciężko chorowała na gruźlicę. Obie, jak większość młodzieży angażowały się w działalność patriotyczną. Szczególnie Jadwiga. Na jednym ze spotkań poznała Stacha. I dalej wszystko potoczyło się jakże oczywistym torem…

Do Sopotu, jeździłem przez kilka lat, regularnie. W gabinecie kapitana spędzałem wiele godzin. Pani Doktor na każdą z wizyt przygotowywała kolejne partie materiałów: artykuły, pisma urzędowe, pamiątki, fotografie, a wreszcie – listy. Setki listów. Może tysiące. Z ponad dwudziestu lat ich związku i znajomości.

– Co zdążyłam, poukładałam. Widzę już coraz gorzej. I niezbyt tu dobre światło. W tych kartonach są karty pocztowe. Tu – jakieś zaproszenia i bileciki okolicznościowe. Nie wiem, czy Pan coś z tego odczyta. Krawędzie papieru listowego już się strzepią. Widzi Pan, pisaliśmy na bardzo cienkich, prawie przezroczystych karkach, lekkich jak piórko. Żeby list był jak najlżejszy dla poczty lotniczej, bardzo drogiej w owym czasie. Bywało, że pisząc każdego dnia, nie raz kilka razy dziennie, ekspediowaliśmy te listy sprawiając, ze w drodze do nas, każdego dnia było kilka kopert. Listonosz bywał więc u nas codziennie. To był chyba w każdej rodzinie najważniejszy moment dnia – poczta. Z wielkim zaciekawieniem czytaliśmy, co się u naszych bliskich wydarzyło… kilka, kilkanaście dni temu! Pisał Stach, że wypływają z jakiegoś portu. A ja już z gazet wiem, że dopłynęli do kolejnego. Agencje Telegraficzne miały komunikacje elektryczną. Ale co list to list. Żadnego się nie wyrzucało, każdy odczytywano po wielokroć. Bywało, siadało się po południu, na stoliku szkatułka z listami z ostatnich miesięcy. I czytało się je raz jeszcze, dwa razy… Miłosne? Proszę pana… To zupełnie inna historia… Kiedy dziewczyna wiedziała, że dziś powinna otrzymać list od swojej sympatii, chodziła rozogniona, napięta, zniecierpliwiona i zawstydzona. Jakby tu przechwycić dzisiejszą pocztę, jak wyłuskać z niej ten list, jak uciec przed spojrzeniami domowników… Serce waliło jak młotem. Trzeba było opanować chód, żeby nie biec do swojego pokoju, trzeba było opanować drżenie rąk, by delikatnie otworzyć kopertę, co było czynnością dłuższą niż wieczność. Zgięta w kopercie kartka rozchylała się powoli, a oczy szukały tego najważniejszego – o widzi Pan, tutaj: Moje słoneczne Dziu… Ja myślę, że to działa podobnie w przypadku chłopców. Mylę się? Odległość sprzyja czułości. Spotykaliśmy się na krótko i rzadko. Żyliśmy i pielęgnowaliśmy uczucie w listach. Od wrażliwości i emocji zależało, ile razy czytało się list. A wszystkie miało się w pamięci. Jeden przecinek, brak lub nadmiar pieszczotliwych określeń wzbudzał niepokój lub napełnią czarę szczęścia. Te miłości, papeteryjne, zazwyczaj przekładały się na życie codzienne. Może było w nim mniej czułych słów, ale tylko tych wypowiadanych. Przywykliśmy do intymności bezgłośnej.

Kartony z listami… Stanisław Kosko pisał ich setki, tysiące. Wiele w nich faktów, drobiazgów dotyczących pracy zawodowej, komentarzy do bieżących wydarzeń. Ale to wszystko jakby z obowiązku, dla jakby pretekstu, że oto kolejna kartka wędruje do koperty. Najważniejsza w tych listach jest miłość. Niepohamowane niczym pragnienie bycia, choćby w tej formie jedynie z ukochana osobą.

Skoro on tak wiele pisał, czy inni robili podobnie? W gruncie rzeczy – nie wiem. Widziałem serki zbiorów pamiątek rodzinnych, przeważały w nich listy. Ich treść niekiedy bardzo skondensowana, ale jakże pełna treści i napięcia emocjonalnego. Dla nas zwykłe: ‘pozdrowienia’ na końcu listu, dla adresatów miały znaczenie magiczne. Jak list rozpoczynano i jak się kończył. To najbardziej osobiste jego elementy, to jak dźwięk do strojenia instrumentów, nadania określonej tonacji, a co za tym idzie – emocji.

Add Comment