Psychologia wieku dziecięcego.
Rzeczywiście, lubiłem te wykłady i zajęcia, a nade wszystko dyskusje z doc. Suszkiem.
No bo skąd On, jak i inni psychologowie mogli wiedzieć co taki dwu-, trzyletni krzyżowiec może wiedzieć o uczuciach? Rusza w świat kierując się nikomu nieznanym kodeksem rycerskim. Tu guziak, tam zadrapane kolano, a niekiedy upadek z kanapy. Nic to! Życiowe surmy grają, więc – naprzód!
Nienasycenie, czysta forma, ewentualnie dadaizm… Może gdzieś tu kryje się link do czasów bezpośrednio po urodzeniowych. Ale nie znajdowałem żadnych innych wiarygodnych źródeł odsłaniających rejestr potrzeb i oczekiwań dziecka. A przede wszystkim tego, co jest mu w jego krucjacie niezbędne.
– Panie docencie – brnąłem, – o jakim przytulaniu mówimy? O jakiej bliskości. Jemu to obojętne! Jedyny sygnał jaki wysyła, to żądanie jedzenia! Zje i wszystko ma w nosie, a nadwyżkę zostawia w pieluszce!
Taki byłem!
***
***
Jadwigę, jak mi się wydawało, bardziej interesowali skazani na śmierć. Była psychologiem z misją. Ciągała mnie po więzieniu w W., a potem wracała do swojego Domu Niczyjego Dziecka. Piliśmy trzeci raz zalewaną kawę i patrzyliśmy na kiwające się dzieciaki. Osiem łóżeczek. Jedna opiekunka krążyła między dziećmi, przewijała je poiła, poprawiała poduszkę.
– Nie, nie myślę – powiedziała mi. Był rok 1973 lub 74. Nieludzki socjalizm. – Kiedyś się trochę przejmowałam. Po pierwszych dniach pracy tutaj, nie mogłam spać. Czułam, że coś muszę zrobić, chciałam je wszystkie tulić, być im mamą… Ale ośmioro!? Szybko zrozumiałem, że nie mogę ich brać na ręce i miziać, bo za chwilę wszystkie będą miały pełne pieluchy i zaczną się wrzaski, że pić, że jeść, że spać… Dla każdego z nich mam kilka minut. Nie, nie stałam się automatem. Jestem nim tylko tutaj. Muszę…
Jada chciała rozbudować Dom. Miała wizję. Energię i emocje. Miała synka. Tata nie wracał z wakacji kolejny miesiąc, rok. Synek mieszkał z nią w Domu. Razem z innymi dziećmi. Bywało, że musiała wyjechać. Synek trafiał na wspólny plac zabaw. Spał w sali z innymi dziećmi. Gdy wracała, szybko biegła, zaglądała do łóżeczek, muskała buzie dzieci, które natychmiast reagowały ożywieniem, ale tylko synka nie wypuszczała z rąk, a on ułożywszy główkę na jej ramieniu błądził wzrokiem po czasach przyszłych i szczęśliwych…
Dziś jest znanym psychologiem.
***
***
Mama… Tata…
Podobno wszystko można przeliczyć na coś innego. Pomijam – po jakim kursie, ale nie starcza mi wyobraźni, aby przy tych dwóch słowach tworzyć listę ekwiwalentów, substytutów, erzaców…
***
Doświadczenie potwierdza, że dla dziecka biologia ma chyba jednak wtórne znaczenie. Podobnie w świecie zwierząt. Kotka wychowuje szczenięta, kaczka – małe kociaki, a suka pilnuje kurczaki. Internet pełny jest konkretnych przykładów!
Bo dzieci potrzebują, muszą mieć… rodziców! A mówiąc wprost – źródło miłości.
***
R. pływał, jego synek Sz. często u nas nocował. Nie miałem wtedy dzieci. Sz. był dzieckiem wyjątkowym. Ciekawski, przyjazny, grzeczny. Kolejnego dnia, po bajce i uzgodnieniu planu zajęć na dzień następny, coś sobie jeszcze przypomniał, kazał mi usiąść na łóżku, chwycił za przedramię:
– Przytul mnie, tata…
Pierwszy raz w życiu ktoś powiedział do mnie tato i… nie był to mój syn.
Jedno z mocniejszych doznań w całym moim życiu. Sz. jest dziś ponad czterdziestoletnim mężczyzną, wyższy ode mnie o głowę, ale ja emocjonalnie zatrzymałem się na tym wieczorze, gdy pucułowate policzki i węglowe oczy z przejęciem opowiadały o jakimś podwórkowym zdarzeniu…
Zapamiętałem tę chwilę i zawsze z respektem ją wspominam. Kilka dni później R. wrócił z rejsu, a Sz. przez dwa dni, wbity emocjonalnymi pazurami w ojca, nie odstępował go na krok.
Nie, nigdy nikomu o tym wieczorze nie opowiadałem.
***
Dla dziecka ważne jest, że wypowiada te magiczne słowa: mama, tata, tulić, że samo je słyszy, że ma do kogo je skierować wywołując tym samym tak kardynalnie ważne dla jego rozwoju emocjonalnego reakcje. Uśmiech, uścisk, kares, ciepło, cień przesuwającej się sylwetki, zapach, głos. Wszystko to, w gruncie rzeczy, jest prawie nic. Ale dla dziecka to więcej niż wszystko.
***
Oscyloskopem zmierzysz przebiegi prądowe, rozkład napięcia, zbadasz częstotliwość… Czym zbadać poziom szczęśliwości małego dziecka?
Przez uchylone drzwi zajrzało właśnie kocię. Dzikus, jakiego świat nie widział. Całe kwadranse bawi się z matką, skacze, fikołkuje pod moim oknem. Possie, wtuli się w matczyną cierpliwość i drzemie. Wystarczy trzask patyka – już stroszy uszy i patrzy. Ale nie ruszy się, póki matka nie zareaguje. Granica poczucia bezpieczeństwa nie została naruszona. Teraz patrzymy na siebie w bezruchu. Ja uśmiecham się do niego, on – psychicznie chyba się dematerializuje. Próbuje instynktownie wyginać grzbiet, wyciąga łapy, chce być większy niż dwa machnięcia ogonem. Próbuje być groźny? Przybiera postawę obronną? Przede mną? Stary! Wyluzuj! Gdy lekko uniosę dłoń – znika z prędkością światła. Wraca. Znów się hipnotyzujemy. Daję mu coś na ząb. Odskakuje, ale nie tak gwałtownie. Dystans między nami został skrócony o długość kęsa. Sięgam po następny. On koncentruje się na zapachu. Dwudziestocentymetrowe kocię wyciąga się do niemal półmetrowego konglomeratu ciekawości i zachłanności. Sunie w moim kierunku, przyspiesza, łapczywie pochłania nową zachętkę i cofa się, ale już tylko troszkę. Staliśmy się sobie bliżsi. Pawłow działa.
Następna pokuska jeszcze bardziej skraca dystans między nami. Pantograficzny kręgosłup wydłuża się napędzany prądem wzmagającym instynkt drapieżnika. Jeszcze dwa kęsy i… zostaniemy kumplami? Nie. Ochronna bariera dzikości nie pozwala mu zbliżyć się na odległość dotyku. Mojego dotyku. Biegnie w trawę i pełen wypieków na mordze ozdobionej stroszącym się wąsem rozpowiada o swojej odwadze, na jaką się był przed chwilką zdobył.
– W zasadzie – myśli sobie wtulając się w rodzicielkę, – rację ma maestro Młynarski twierdząc, że nie ma jak u mamy… Ale u ciebie jest też smacznie… – puszcza do mnie oko.
***
Po sjeście rodzice poszli na łąkę. Maluch został ze mną.
***
Żyjemy w kraju, w którym urodzenie dziecka poczętego jest w gruncie rzeczy przymusem. Ma się urodzić. Bo nie ma nic cenniejszego nad życie. Jeśli jednak jest sierotą – sorry, mały, chyba masz problem.
O ile wiem, żaden z wykrzykujących z trybuny obrońców życia, ręki sierocie nie poda, pod dach nie przyjmie, nie przygarnie. Mylę się? A jeśli ktoś inny dziecku takiemu chciałby pomóc – musi zadeklarować, że jest szczerym Polakiem, gorliwym katolikiem, płciowo normatywnym. Czy takim jest w rzeczywistości? Nie ma znaczenia, nikt nie sprawdza. Wystarczy deklaracja słowna. Jeśli jednak ktoś powie, że nie mieści się opisanym wzorcu – nie jest człowiekiem. Jest – cokolwiek to znaczy – ideologią.
***
***
Amerykańskie filmy. W co drugim, rodzice z dziećmi kończą rozmowę, spotkanie, wieczór słowami: kocham cię. Ja ciebie też…
Przeglądam w pamięci filmy innych kinematografii. I albo moja pamięć jest tak przepastna, albo te kinematografię są tak rozległe, że nie natrafiam na przykłady tego swoistego rytu, tak typowego dla Ameryki. Rytu, a więc obrządku, niemalże religii. Miłość trzeba sobie wyznawać, manifestować, potwierdzać.
***
Może się nie boją, ale są… Jego, Boga – dziełem. Takim samym jak ty i ty, i ty także. Niczego bowiem nie ma co nie pochodzi od Boga. Informacja zapisana 5 tysięcy lat temu. W Sumerze. Odnosi się do niejakiego Enki., Biga wszelkiego stworzenia.
A skoro już o tym wspomniałem… Frapująca lektura dowodów na nieistnienie Boga, może w gruncie rzeczy bardziej do Niego zbliżać niż klechowe gadanie! Książka, będąca spowiedzią najwybitniejszych umysłów współczesności nie jest jednak odczytywana z ambon, nie pojawia się w cyklu powieści serwowanej do porannej kawy czy w kąciku rozmyślań przed uśnięciem. Nakład? Pewnie kilkaset egzemplarzy…
W iluż miejscach jest tam miłość boska wspominana!… Nasz świat zbudowany jest na miłości Boga. Miłości do nas. Bóg nas kocha. My jego też. W zasadzie. Szczególnie ten faryzeusz, który uświadamiał Bogu, że jest lepszym jego wyznawcą aniżeli celnik…
Miłość między ludźmi jest już nieco bardziej skomplikowana, choć winna domykać trójkąt święty, którego podstawą jest nasze podobieństwo do Boga. Kochaj Boga i bliźniego – mówi Pismo. Dodaje też, że bliźniego miłować należy tak jak siebie samego.
No, chyba, że jest inny niż my… Ale czy to jest gdzieś zapisane? Ręką Boga?
Prowokacje intelektualne (w socjalizmie: burza mózgów) są ciekawym doświadczeniem. Na przykład: opisz świat, w którym większość stanowią ludzie o różnych orientacjach seksualnych, ze szczególnym uwzględnieniem losu osobników mniejszości heteroseksualnej. Czy oni zrobiliby wam to, co wy im gotujecie?
***
– Masz takie dziecko? – zapytałem wojowniczkę antyaborcyjną, gdy autokar zaczął zjeżdżać w najbardziej malowniczą serpentynę nad Adriatykiem.
– Nie, coś ty! – żachnęła się.
– To może przysposobisz – nie dopowiedziałem: takie wciśnięte w życie istnienie pozbawione świadomości, skazane na niewyobrażalne cierpienie.
– Stary, co ty, ja mam tyle roboty w pracy i w naszym ruchu, a tak to musiałabym się wyłączyć. Nie, to niemożliwe…
– To chociaż w niedzielę? – nie rezygnowałem.
– Mówiłam ci, nie mam czasu. W niedzielę jeżdżę konno, potem mamy spotkanie wspólnoty parafialnej, a wieczorem muszę się trochę sobą zająć, no nie? Przecież w poniedziałek muszę jakoś w pracy wyglądać!
Autokar mknął w rozkwiecone piękno czerwonych hibiskusów. Działaczka wcisnęła mi aparat i odgarnęła grzywkę
– Kliknij mi fotkę, wyślę mamie. Ale tu jest super!
Nie kliknąłem. Kliknął emerytowany wojskowy, który od dwóch dni kogucił się wokół aktywistki…
***
Pół wieku nie potrafię zdobyć się na tę oczywistą i bezkompromisową bezpośredniość. Taplam się w przykładach, argumentach, chwytliwych – mam nadzieję – frazach, zamiast powiedzieć tak, jak Monika Żeromska w swoich wspomnieniach.
Często spotykała rodziców wtulonych w siebie w ich chyba już warszawskim mieszkaniu. Oboje stali tak długie chwile, bez słów, w akcie emocjonalnego kwitnienia. Dziewczynka biegła do kuchni po mały taborecik, wciskała go między nogi rodziców, wspinała się i wciskała między zwarte ciała z wołaniem: kochajcie mnie kochajcie mnie, kochajcie mnie…
***
Nie wiem, jaką w sumie wartość w rozwoju człowieka mają słowa: mama, tata… Ale domyślam się, jakie straty może poczynić ich brak.
Ludzie z powierzchowności barwni, kolorowi, pulsujący i uwrażliwieni, odstający od normatywu, wykazu, kanonu mogą, być może, tego kochania dać innym wcale nie mniej! Dzieciom w szczególności.
Zapytaj dziecko! Do cholery! Zapytaj!
***
p.s. Jeden ze stawianych mi niegdyś zarzutów i pedagogicznych błędów, którego mimo upływu tylu lat nie mogę jakoś zaakceptować i objąć umysłem jest ten, że przed zgaszeniem lampki nocnej godziłem się na wymyślanie, o czym będziemy dziś śnić?… Nie, nie mam z tym problemu… Trapi mnie co innego – co i jak mogłoby się zdarzyć, gdybym tych snów nie wymyślał?
p.s.2 Inne moje błędy? Wiele. Zajęły miejsce dla „rąk białych dwoje! Coby mi oczy…”
Add Comment