Pierwsze wy nauciarze,
pierwsze okrętniki…
Statek szkolny ``Lwów``
W pierwszej paczce dostałem „coś do czytania”…
Dlaczego tę właśnie książkę Ojciec wybrał z wielu, które w ostatnim rzucie przywiózł z Krzeszyc – nie wiem. Może szukał czegoś, co w jakikolwiek sposób mogłoby nawiązywać od mojej sytuacji? Położyłem się po wieczornym apelu na piętrowe łóżko w podchorążackiej sali, pełnej gwaru, tubalnych głosów, przechwałek i bezkompromisowych dowcipów. Zaczynaliśmy rok wojskowego obowiązku. Jak załoga statku, odcięci w okresie unitarnym od reszty świata, nękani musztrą, zajęciami z budowy dzidy bojowej czy poddawani indoktrynacji politycznej, mającej utwierdzić w nas niezłomną wolę obrony socjalizmu. Był rok 1977…
„Na morze po chleb i przygodę”…
A ja zbierałem właśnie na malucha, uzupełniałem wkład na mieszkanie, rozważałem lokatę na książeczce PKO, żeby za rok mieć tych 6-7% z zamrożonego kapitału – klucz do n iezależności. Krok dalej był już tylko świat, egzotyka, może rodzina?
Ten świat… Uwierał mnie zawsze. Że niby taki w zasięgu raki, a przecież nieosiągalny. Nie leciałem jeszcze wtedy samolotem, nie płynąłem statkiem przez otwarte morze, ale znałem Berlin, Lipsk, Drezno, Budapeszt, Pragę, Leningrad… Ale to nie był „ten” świat, choć wielu ludzi o odwiedzeniu tych miejsc nawet marzyć nie mogło. Ja chciałem zagubić się w przestrzeni, wbić się w ostęp, zatracić w bezkresie. Góry, nurkowanie, noc na plaży, pośród zamierającego łoskotu oceanicznych fal, z poczuciem, że na barkach trzymam cały nieboskłon!
Ale jedyny drogowskaz, jaki stał wtedy przede mną podpowiadał: po chleb!
Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że życie „za chlebem” uskrzydla i motywuje w sposób nie dający się porównać z jakimkolwiek marzeniem. Chleb otwiera nie tylko świat zewnętrzny, ale przede wszystkim kosmos wewnętrzny. Można przejść przez pustynię, wdrapać się na ścianę lodowca, ale nie każdy pokona zwątpienie, gdy resztki sił już dawno wygasły. Jak wiele upokorzeń, wyrzeczeń i niekiedy godności trzeba położyć na szalę, by zyskać prawo wstępu do świata ludzi wolnych, spełnionych i doświadczonych. Mających chleb.
Poznałem tych ludzi. Wpatrywałem się w ich oczy, rejestrowałem najmniejszy gest ręki, powieki, nerwu. Nic. Nigdy, w czasie wielu godzin rozmów, nie dostrzegłem najmniejszego żalu, udręki, znoju czy minionej grozy. Wszystko to zostawili za sobą. Razem z młodością.