Bremerhaven – miasto w morzu

Bremerhaven – miasto w morzu

Pewnie dlatego, jeśli dobrze sobie przypominam, że wszyscy tam jeździli… Regaty? Zloty żaglowców? Ciekawe wystawy? Tylko w Bremerhaven! To – mówili: Bremerhaven – miasto w morzu.

Napisałem do tamtejszej Gildii Kapitańskiej. Po kilku tygodniach otrzymałem list, od burmistrza i zaproszenie na trzytygodniowy, studyjny pobyt w Bremerhaven, w okresie najbardziej interesującym dla moich zainteresowań – regaty jednostek płaskodennych, wyścigi do Helgolandu, zdaje się – etap Cutty Sark, nowa wystawa w muzeum morskim, festiwal szant, odnowiona latarnia morska…

Biuro Promocji Miasta, kierowane przez red. Goesa (wszędzie go było pełno, a ze względu na wzrost – był widoczny na każdej imprezie miejskiej) organizowało spotkania, wycieczki, dostarczało materiały, umożliwiało przejazdy, korzystanie z portowej motorówki itd., itp.

Całe miasto na jeden gwizdek dziennikarza. W Szczecinie funkcje taką pełnił wówczas nieodżałowany prezes Bakuła z Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Sąsiedzie, dzięki, bo jakoś tak nie było wcześniej okazji…

No i tamtejsze Towarzystwo Przyjaźni Niemiecko-Polskiej z wiceburmistrzem Günterem Lemke na czele. Znajomości wówczas nawiązane trwały do ich wymuszonego zegarem życia kresu.

Jednej kwestii do dziś jednak nie rozwiązałem do końca. Dlaczego? Dlaczego wszyscy oni: Erwin – policjant i trener piłkarskiej drużyny młodzieżowej, Dietmar (urodzony w przedwojennym Szczecinie, z którym szukałem tu podwórek i skwerów, na których się bawił), Lothar, szef bremeńskiego radia, także Szczecinianin, wioślarz, którego marzeniem było raz jeszcze popłynąć pod elewator Ewa (udało się!), Dietmar, kierujący transportem publicznym w Bremerhaven… Dziesiątki osób prześcigały się piszą listy, z rzadka (tak było w tamtych latach) telefonując informowały:

– A wiesz, szykują się nowe regaty!

– Ten lodołamacz, który ci pokazywałem, wybudowany przed pierwszą wojną światową w Szczecinie – znów pływa!

– Mamy nowy rocznik historyczny – prawie cały o bremeńskiej kodze, powinieneś to mieć!

Niestrudzonym orędownikiem morskiej misji miasta Bremerhaven był burmistrz Lemke.

Przywoził do nas swoich współmieszkańców, nas zabierał do Bremerhaven.

Okoliczności po stanie wojennym w sposób dodatkowy wzmacniały te więzi obywateli miast morskich.

Więc dlaczego oni byli tak ofensywni, tak energiczni, nieustępliwi, zapobiegawczy, przedsiębiorczy w morskiej propagandzie?

Chcieli – a udawało im się to nadzwyczaj pomyślnie – zawładnąć morską polityką Niemiec, na pohybel Bremie i Hamburgowi. Instytut polarny, szkolnictwo morskie, fenomenalny rozwój usług portowych, nieźle, ale niestety zgodnie z trendami światowymi słabnący przemysł stoczniowy. Za to rekreacja, sporty wodne, tradycje….

Nie umiałem i nie znalazłem sposobu na zaszczepienie u nas choćby jednego z bremerhaveńskich pomysłów na kształtowanie morskiego wizerunku Szczecina. Nikogo to tutaj nie interesowało. Największą klęskę poniosłem w sprawie zatrzymania przy Wałach Chrobrego parowca s/s „Sołdek”. Pewnie uda mi się dogrzebać do szczegółów sprawy by przypomnieć o niej Państwu.

Poza reakcjami, a nawet poczynaniami kapitana Kosteckiego z KW PZPR nikt specjalnie nie interesował się choćby innym wymiarem tradycyjnych Dni Morza.

Doc. Janiszewski, dziekan Wydziału Humanistycznego WSP w Szczecinie, z którym łączyła nas m.in. zapalniczka z pozytywką, zaczął wówczas rozwijać z dużym rozmachem budowanie podstaw do stworzenia naukowej placówki zajmującej się socjologią ludzi morza.

Zbigniew Turkiewicz, szef Morskiego Ośrodka Kultury, dysponujący niemałym kapitałem wydzielanym przez dyrektorów PŻMu, świetnie włączał się w finansowanie przedsięwzięć upowszechniających budowanie morskiej tożsamości Szczecina. Pan Zbyszek, jak mało kto, dobrze znał morską społeczność całego świata. Opiekował się załogami statków, które tu przypływały z ładunkami. A wtedy, rozładunek statku trwał kilka dni. Był więc czas na spotkania, gotowanie uchy, wystawy i festiwale twórczości ludzi morza…

Rozpamiętywanie bywa często utożsamiane z zrzędzeniem, przynudzaniem czy zwykłym marudzeniem. Pewnie tak. Co było, a nie jest – nie pisze się w rejestr. Dlatego każde nowe pokolenie zaczyna na nowo pisać historię świata, a pierwszym zdaniem tej opowieści jest stwierdzenie: urodziłem się…

Wszystko co było wcześniej – minęło. Bezpowrotnie. Teraz będzie inaczej.

W nauce fundamentalne znaczenie ma czas… Bo pozwala porównywać i zestawiać procesy i zjawiska.

Ojciec przez dziesięciolecia rysował każdego ranka na milimetrowym papierze dane pogodowe. Wyjmował te sprzed 5, 15, 20 lat i porównywał. A, w lutym 1961 roku, we wtorek było minus 16. A dziś? Plus dwa!

Zmiany klimatu każdy dostrzega gołym okiem. Bo tak gwałtownie postępują. Inne procesy, społeczne, niekiedy wymagają innej podstawy czasu. Na niej dopiero widać, jak pasje, zamiłowania, romantyka potrzebne były naszym poprzednikom. Nam każda forma aktywności musi się opłacać, rodzić wymierne skutki ekonomiczne, przysparzać splendoru, ułatwiać, poprawiać, tworzyć bazę pod jeszcze lepsze zyski…

Mamy więc nowe nabrzeża, w miejsce starych budek bosmańskich – eleganckie bosmanówki, ale… gdzie jest ta gitara, gdzie ten chłopak, co przyjechał i wypłynął, gdzie ta dziewczyna, która godzinami siedziała na kei. Jakby na coś czekała…

Nie wiem, ilu dziennikarzy z Bremerhaven, Bremy lub Cuxhaven miało tyle możliwości stworzonych im przez magistraty w Szczecinie czy Świnoujściu na propagowanie pomysłów i idei administratorów tych ziem w mediach niemieckich, ile miałem ja by przez chyba dziesięć lat dokumentować morskie aspekty tamtejszej społeczności.

Jedno generalnie jest pewne – wiemy, o co w tym wszystkim chodzi, rozumiemy znaczenie i rolę tradycji, historii, specyfiki, ale, wiecie redaktorze, rozumiecie….

p.s. Na czym polega mój problem? Zajmowałem się tymi kwestiami, myślę – dość energicznie – 40 lat temu. Dlaczego wracam do tych spraw teraz… Odprawiam dziady, daję na wypominki? Zaspakajam li tylko jakiś aspekt mojej próżności wyciągając stare teksty, audycje, fotografie? No przecież skrajną naiwnością byłaby wiara, że ktokolwiek przeczyta te teksty. Po co miałby to robić? Za drzwiami szaleje coronavirus, nie wiadomo, co z maturami, czy będą wakacje?

Wiadomo jednak jedno, że – jak mawiał 40 lat temu Jan U. siadając nad poranną pocztą z setkami próśb o przydział nowego akumulatora lub opony do malucha albo syrenki: – Wiesz, władza to najwspanialsza zabawka dla prawdziwego faceta… Dasz, albo nie dasz… Patrz, ile od ciebie zależy…

p.s. 2 – Zlot żaglowców w Szczecinie w 2007. W krytycznym momencie wchodzę do zespołu obsługi prasowej w magistracie. Tworzę nowy plan promocji imprezy. Kilka milionów złotych m.in. na reklamy wielkoformatowe. Na koncerty, materiały prasowe. Rozmowy ze Stingiem i The Police, aby wystąpili na Wałach. Ale… Jesienią wybory do sejmu. Budżet na promocję imprezy morskiej idealnie posłużyć może do lansu, w scenerii żagli, morza, przyjaźni. Spadają zlecenia na promocje regat na rogatkach kraju, w najdalszych zakątach Polski, w Niemczech, na Ukrainie, w Czechach. Cała kasa idzie na oplakatowanie miasta. Tłumaczenie, że tu reklamę i promocję mamy za darmo, że miejscowe redakcja wszystko zrąbią nam za darmo, dla nich to świeże mięso – nie skutkują. Liczą się artykuły płatne w darmowych biuletynach rozdawanych na stacjach benzynowych czy w domach handlowych, z prominentnymi politykami, udzielającymi wywiadów. Kupujemy reklamę w lokalnej prasie! Do kosza wędrują mapki z ilością wielkich banerów w Polsce. Tym ich więcej im dalej od morza. Zwariował Pan? Jeszcze nam się tu pół Polski zjedzie, jak my to bractwo upilnujemy, gdzie będą spać, co jeść? Same kłopoty! Więc pieniądze poszły na wyposażenie pralni dla załóg żaglowców. Pralnia w podziemiach Wałów Chrobrego, które to podziemia, bodaj w 1974, może piątym roku były otwierane z przekonaniem, że kiedyś powstanie tam oceanarium. Tłumaczenie urzędnikom, że na żaglowcach są pralki, że żeglarze mają nawet kabiny prysznicowe nie przyniosły skutku. Zakładaliśmy, że na żaglowcach przypłynie banda brudasów, których trzeba będzie oprać i obmyć… A może chodziło o coś innego?

p.s. 3 Szczecin nie wykreował żadnej, ani jednej, najmniejszej nawet cyklicznej imprezy morskiej, która stanowiłaby o morskim charakterze miasta. Jeśli pojawiały się inicjatywny, to żyły noc, dwie, może trzy popołudnia.

Wizyty żaglowców? Światowa impreza komercyjna. Format. Jak wynajem apartamentów nad morzem. Zainwestuj, a nie stracisz.

Treścią i troską władz przygotowujących przybycie żaglowców jest wybór kompanii piwnej na patrona strategicznego zlotu. Każdy inny sponsor zasila budżet sumą 100 razy mniejszą niż producent piwa. Wnioski?

W latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku, gdy nie mieliśmy szans na udział w regatach Cutty Sark pojawiała się w mieście inicjatywa ściągania żaglowców z naszego obozu. Czas był jednak dynamiczny politycznie, żaglowce z Zachodu nie wiedziały, ile tu mogą zarobić, ideologicznie sprawa też nie była wyklarowana. Ale próbowano.

Dni Morza 1985 – pierwszy z planowanych przez kapitana Kosteckiego – zlot żaglowców szkolnych w Szczecinie.

Moje morza...