Muzyką w okupację
Schemat właściwie i w tej sprawie był… schematyczny. Dzwonek w telefonie, charakterystyczne odkrztuszenie nazewnętrze i imperatywność przekazu.
– Słuchaj, musisz poznać człowieka, ale po co tracić czas, ty od razu weź mikrofon, chociaż lepiej będzie jak zaraz do ciebie przyjdziemy, a ty dzwoń, czy mają wolne studio, bo widzisz, musisz…
Mikołaj Müller zdradzał istotę swojego jestestwa na długo zanim naukowcy odkryli tę boską cząstkę, tę, której nie widać, choć wiadomo, że jest, nie słychać, choć w nauce narobiła tyle szumu a jej cechą ze wszystkich najbardziej wyjątkową jest to, że leciała przez kosmos zanim się on pojawił, przenikała każdą jego cząstkę nie nadwyrężając jego struktury, ale – i tu cecha typowa tylko dla Mikołaja – pozostawiała w człowieku, który miał z Nim relacje – niezapomniany ślad pozytywny, wzbogacający…
Tak poznałem pana Zygmunta Szczepańskiego. Mikołaj uczył się u pana Profesora śpiewu. W końcu (mowa o Mikołaju) jako aktor teatrów lalkarskich lalkami umiał bawić się jak mało kto, szekspirował z takim podbiciem niskich tonów w jego głosie, że kurtyna sam się zwijała, by nie przesłaniać siły i urody oraz wyrazu tegoż głosu w każdym teatrze dramatycznym, w jakim występował; taniec opanował perfekcyjnie, między innymi dzięki cudownej Żonie, primabalerinie Elżbiecie Trzcińskiej, która mikołajowe (jak sądzę, 120 kG) wprawiała w piruet wirujący niczym śmigło… odrzutowca! Pozostawał na uboczu jedynie… śpiew. Opera i operetka drżały na oczekiwany, przeczuwany talent, który wymagał drobnego szlifu najlepszego mistrza. Bo Mikołaj jest perfekcjonistą. Szczególnie w odniesieniu do siebie samego. Tak osobnicza, swoista przypadłość egoistyczna.
I tak to z tym Mikołajem jest… Miast o mistrzu Zygmuncie, mówię o Jego uczniu.
Team był to wyjątkowy. Idealna symbioza charakterologicznych przeciwieństw. I temperamentów.
Leszek Tymiński, z którym od lat współpracowałem w ramach redakcji… No właśnie, nie pamiętam. Bo czyż w ogóle Leszek był przypisany do jakiejś redakcji? On sam był radiem. Zajmował się – z wielkim znawstwem – problematyką powstańczą, okupacją, dokumentował fakty wielkie i epizody. Miał w szafie nagrę gotową zawsze do użycia i setki taśm… Obaj lubiliśmy pasma nocne. Kiedy wybrzmiały już wiadomości, opadły powszednie emocje, gdy przy radiu siadał ktoś, kto na rany swoje chciał nałożyć plaster z opowieści innych, niekiedy gorzki i tragiczny, ale w sumie – terapeutyczny, bo pokazujący, jak udało się zwalczyć, pokonać, przeczekać złe czasy… Te radiowo-nocne teatry według scenariuszy dnia codziennego wprost fascynowały mnie.
Potem pojawiły się wielogodzinne bloki, jeśli dobrze pamiętam, pod tytułem: Wieczór muzyki i myśli… Czy może być lepszy tytuł dla radiowego pasma po dwudziestej pierwszej, ale przed północą?
Były też nocne emisje z anteny programu pierwszego na faklach długich, których zasięg – w tamtych czasach – był niemal globalny. I fale krótkie z audycjami Rozgłośni Harcerskiej. Audycje kierowane często do słuchaczy z innych stref czasowych. I – rzecz jasna – geograficznych.
Lata 70., początek 80. dwudziestego wieku. Żyło wielu jeszcze świadków II wojny światowej. Ale ilu z nich słyszało o wystawieniu Strasznego dworu czy Pasji wg. Św. Mateusza w okupowanej Warszawie?
Pamiętna scena z „Zakazanych piosenek”. Jeden z muzyków, z przerażeniem oddala się, gdy dostaje zaproszenie, aby grać zakazane kompozycje…
Grać – to była duża odwaga. Ale kim trzeba było być, żeby takie koncerty organizować, przekonać artystów, wszystko przygotować, bez pieniędzy, konspiracyjnie – poprowadzić i to pod okiem okupanta!
Z wielu, wielu godzin zapisu, zachował się obszerny fragment, jaki opracowałem dla właśnie red. Leszka Tymińskiego, dla słuchaczy pasma polonijnego „Wita was Polska”.
Zachowała się przy nagraniu zapowiedź kablowa. Taśma z audycją zgrana w studiu szczecińskim, w godzinach nocnych lub w czasie [przewidzianym na prezentację antenową, był odtwarzana, a sygnał przesyłano po radiowych łączach do nadajnika lub na stanowisko rejestrujące w Warszawie.
W radiu człowiek gada (ł), Państwo sobie w domu myślą, patrz, tak późno, a on tam siedzi, bo i wiadomości zapowiada, i mówi: dobranoc…
Taki radiowy kosz-marek…
Ciekawe… Dziennikarze, reporterzy byli, są i będą wszędzie. Ale czy podczas organizowanych przez pana Zygmunta Szczepańskiego recitali i koncertów ktoś robił zdjęcia? Czy poza książką pana Zygmunta – pojawiły się recenzje, wspomnienia? Dobrze byłoby wiedzieć…
Add Comment