V-Blog

Piórem moczonym w wyschniętym kałamarzu

– Wiesz, jesteś nazbyt obrazowy – usłyszałem na kolegium redakcyjnym w radiu.– Twoje filmy są takie radiowe – powiedzieli koledzy w telewizji.

– W tekstach musisz być bardziej powściągliwy, mniej obrazowy i rzadziej liryczny – dodał sekretarz redakcji w jednej z gazet.

Któregoś razu się zbiesiłem. Wstałem od stołu montażowego.

– Siadaj. Tnij. Zrób tak, żeby było zawodowo, rasowo, profesjonalnie, bez zarzuty, na medal, perfekcyjnie… Ani gazetowo, ani telewizyjnie.

Siadł. Wcisnął klawisz START. W trzeciej minucie – wyciął oddech. W siódmej – kropkę. Resztę reportażu, od dziesiątej minuty – wysłuchał dwa razy.

Trzymał tego kartofla swojego profesjonalizmu w gębie. A ten mu rósł i pęczniał. Wypluć – nie wypada, połknąć – nie jest w stanie.

– O, kurczę, zapominałem, o siódmej miałem być w mieście. Dobra. Zwiń to i dawaj na antenę.

To chyba syn, myślę, że trochę nierozważnie, zasugerował mi tę formę czy też gatunek twórczości dziennikarskiej.

– Wideoblog. No, i już… – zakończył w sposób typowy dla swojej wylewności.

No, niby jest słowo, jest obraz, muzyka w podkładzie i są fakty. I tak z tej iskry zrodził się żar, a wraz z nim – bo przecież przy moim zezowatym szczęściu inaczej nie można – nieodzowny dym. Gęsty, definicyjny, kodyfikacyjny, zasadowy i akademicko smrodliwy.

Fakty! Uznałam je za najważniejsze. A te można zaprezentować na różne sposoby. Beznamiętnie, pozbawiając je komentarza, można oprawić słowem, odwołać się do emocji, zestawić z nowymi realiami. Można na ich podstawie snuć narrację. Uogólniać, sumować, wręcz – inkrustować. Można też tylko enumerować.

Musi być w tym kolażu jednak jakaś bajka lub dramat. Powód do uśmiechu, łzy, westchnięcia lub szpetnego słowa. I musi być prawda.

Tak. Prawda. To oczywiste. Właściwie tylko prawda. Forma jej przedłożenia ma zupełnie marginalne znaczenie. Prawda albo jest, albo nie. I liczy się wyłącznie naga! Tak, ten argument przekonał mnie bez reszty do podjęcia wyzwania. Nagość! Czyż może być szczytniejszy cel? Ale… nagość kształtna – usłyszałem z boku… Ponętna, powabna, przecież nie odrażająca lub odpychająca!?

Na szczęście przypomniałem sobie pierwsza zasadę męskości – nie ma odwrotu od ataku. Cokolwiek byś nie atakował – musisz odnieść zwycięstwo. Sięgaj po laury!

Hm… A skoro już o liściach mowa… Jeśli wyjmuję z książki zaschnięty liść, powinien rozpocząć opowieść od pokazania tego liścia na gałęzi, w dłoni, w chwilę po jego zerwaniu lub w momencie wkładania go między strony powieści. (Osobną sprawą – co to za powieść!?) Powinienem, ale nie mogę. Więc w zakresie dopuszczalnym dla wierności wobec faktów, w mojej narracji – posłużyć się mogę środkami wyrazu artystycznego, skrótem, symbolem jakąś parabolą, metaforą, porównaniem.

By powstał swoisty… teatr. Tak! Nie swoisty – tylko prawdziwy! Uprawdopodobnienie prawdy. Czym różnią się emocje w sercu chłopaka i dziewczyny, która przyjmuje od niego sekretny, miłosny liścik, w późne popołudnie wtorkowe, roku pańskiego 1823 od podniecenia innej dziewczyny, jesienią 2020 roku, gdy odczytuje sms czy e-mail od chłopaka?  Tamtym i tym idzie o to samo!

Gdybym mógł… Gdybym mógł powtórzyć moje życie, zostałbym… bajarzem. Albo zawiadowcą na stacji rozrządowej chmur. Albo dystrybutorem powiewów eterycznych. W wolnych chwilach, dyskretnie i niepostrzeżenie, przypinałbym pannom malinki pocałunków, a chłopakom – pantomogramy uzębienia dziewczyn, które mają na nich ochotę. Oczywiście, pobierałbym za te usługi opłatę. Najniższą z możliwych, ale i tak wystarczającą, by uczynić mnie najbogatszym człowiekiem wszech czasów. Prawie… bogiem!

Nie, amorkiem nie chcę być. Odchudzam się i szybko marznę, a poza tym nie mam płowych loczków ino siwą szczecinę, którą moja fryzjerka czurmusi z sykiem.

– I co ja mam z tym zrobić? Przyciąć nie mogę, bo będą sterczały, a zostawić tak jak są – nie wypada, bo to jawna zachęta do czynów lubieżnych. Dobra, zacznę od kancika.

I kancikuje mnie raz wyżej, raz niżej, potem ugłaszcze, uliże, naperfumuje i wygrzeje suszarką.

– 29, poproszę…  – zmiętym uśmiechem sprowadza mnie do realu, zatwierdzając swoją decyzję rutynowym okrzykiem: Następny, proszę!

Kilka dni temu, na spacerze.

– Olo, a kim ty będziesz jak urośniesz?

– Synem moich rodziców i twoim wnukiem. Bo oni się ną opiekują. I ty tes – rozpromienił się prezentując z dumą brak dwóch zębów mlecznych, sprzedanych za ciężką kasę wróżce zębuszce.

No i zadaj tu pytanie dzieciakowi…

Oto miara postępu cywilizacyjnego. 5 i pół roku i odpowiedź wręcz salomonowa.

A ja? Mam kilkanaście razy więcej lat niż mój wnuk i ciągle nie wiem, kim zostanę, gdy dorosnę? Mam też inny problem. Ktoś mi powiedział, że na starość ludzie się kurczą. Więc już od pewnego czasu nie sprawdzam czy mam na stanie te swoje 187 cm czy – o, potworności! – mogłem gdzieś ze dwa lub nawet trzy milimetry zgubić w czasie szaleńczego i rozwiązłego życia? Dlatego coraz częściej ulatuję w krainę ułudy…

Przekażmy sobie chaotyczny, jak ten tekst – znak pokoju. Koniec z tym kisileniem się w kwestiach teoretycznych. Wiadomo – liczy się prawda.

Nie podporządkuję się więc żadnej teorii czy zasadzie, jeśli nie będzie ona szyta na moją miarę i mój wkus. Kto chce wejść w moje kamasze – proszę, ale niech nie zrzędzi, że krótkie lub długie, wysokie lub niskie, wąskie a nawet za szerokie.

Zawsze słyszałem:

– Zmień koszulę! Drugi dzień w niej chodzisz?

Idę, staje przed szafą i nie mogę pokonać oporu przed tym ogromem przemocy, jaki szafa w sobie kryje. Każda koszula na bezdechu, poparzona żelazkiem i pozapinana po szyję. Mankiety, oczywiście też. Jakby w kajdanach szlisselburgskiej twierdzy! Uwolnienie koszuli z tego stanu całkowitego omdlenia, włożenie na siebie by tchnąć w nią znów życie bywa wysiłkiem ponad moje siły. Ale… Kilka szarpnięć, pociągnięć, wyjęcie ze spodni, podwinięcie rękawów przywraca koszuli cud życia.

– Uratowałeś mnie… – a w ślad za słowami idzie namiętność. Trwamy w tym zwarciu, sycimy się szczęściem chwili, ale chwila ta trwa tak krótko… Tylko do jutra…

– Czemu tak późno przyszedłeś? Wisimy tu umordowane już trzeci dzień! Jak możesz być taki nieczuły! O! Ty, podły i niewdzięczny…

Więc takie niech będą te wideoblogi.

W konwencji: bez konwencji, ale ściśle według nieokreślonych zasad, których przestrzeganie warunkuje pełną swobodę wypowiedzi.

Moim zdaniem