Moja mewa Jonathan…

CZOŁÓWKA KANAŁU 7

Oczywiście! Jak cię widzą, tak cię piszą!

Pierwsze przykazanie telewizyjne.

Czołówka, to w telewizji sprawa ważniejsza niż cokolwiek innego.

Musisz zostać rozpoznany. I zapamiętany. Grafika i muzyka powinny być do ciebie dopasowane, tak jak ta koszula w granatową kratę i czapka ze złamanym daszkiem.

Każda stacja telewizyjna na świecie oznacza swoją siedzibę, stylizuje wizytówki, drukuje naklejki na kamery, auta i wozy transmisyjne. Kurtki i gadżety firmowe znakowano tytułami wiodących programów stacji. Widzów obdarowywano notesami, długopisami, cukierkami i kubkami. Najwyżej ceniono t-shirt z wielkim lub małym logo. Nadawcy za parę groszy kupowali w ten sposób żywe słupy ogłoszeniowe, paradujące z wypiętą do przodu piersią w kurortach i centrach wielkich miast. Logo TV więcej znaczyło niż klubowa koszulka sławnego klubu piłkarskiego.

My! Patrzcie, to jesteśmy my – ludzie telewizji. Waszej telewizji. Widzicie nas? Macie fart – tak wyglądamy naprawdę, tak się poruszamy. Cześć! Dłoń ściskamy! Chcecie z nami pogadać, poklepać po plecach, może kilka autografów?

Tak było… I śmiem twierdzić, że niewiele się w tej materii zmieniło. Może poza osobowościami…

(…)

Telewizja Szczecin miała swoją planszę wywoławczą. To czarno-biała fotografia przedstawiająca w perspektywie Odry wielką betonową bryłę elewatora Ewa i na pierwszym planie sylwetkę (kto pamięta nazwę jednostki?) cumującego przy nabrzeżu Wałów Chrobrego. Pod obraz podłożono dźwięk parowej syreny statkowej wkomponowany w motyw muzyczny. Jaką czołówkę winien mieć Kanał 7, telewizyjny program miasta, o którym wówczas mówiono: największy port nad Bałtykiem? Nie zastanawiałem się dłużej niż przez sekundę. Tradycja – tak, ale żadna budowla, żaden miejski landszaft. Tylko klimat nadmorza. A że morze było oddalone od naszej redakcji o 60 kilometrów w linii prostej – nic nie szkodzi. W Polsce wszyscy wiedzieli, że leżymy nad morzem. Zatem musi być morze i mewa. Do tego – słońce i wszystkie odcienie czerwieni. Ogniste, soczyste, ponętne, pobudzające. To chyba w Szwecji zauważyłem w jednej z tamtejszych stacji (a może w Norwegii?), że kolorystyka studia a nawet ubiór prezentera zmienia się w zależności od pory dnia. Ludzie w domu, na kanapie, przed północą a na szklanym ekranie – wystrojony galowo moderator. Nie, to bez sensu! Musimy więc mieć kilka wariantów kolorystycznych czołówki. Na jesień i wiosnę, na deszcz i pogodę. Na kanapę i sypialnię…

Mewa…

Od lat pozostawałem pod wrażeniem mewy Jonathana Livingstona Seagulla, bohatera opowiadania Richarda Bacha. Opowiadanie to było drukowane w odcinkach na łamach tygodnika społeczno-literackiego Literatura, redagowanego przez Jerzego Putramenta. Wystawałem przed kioskiem u zbiegu Krakowskiej i Lwowskiej, żeby nikt mnie nie uprzedził i nie kupił tego pisma. Wszystkie gazety, wzorem zwyczaju mojego Ojca – kompletowałem. W moim rodzinnym domu chleba i gazet się nie wyrzucało.

(…) Jonathan właśnie zaczynał uczyć się trudnej sztuki latania. Ale nie takiej tam, zwyczajnej, jak każda mewa. Jego interesował lot wyjątkowy, karkołomny, ale przez to ekscytujący, niezbędny do życia. Latać wszak każdy może, ale ja muszę to robić inaczej, po nowemu. Jonathan nie wiedział jeszcze wtedy, że podświadomie pragnął osiągnąć wolność pełną i bezwarunkową. Chciał odlecieć w inne wymiary. Wykluczony ze stada za swoją ekstrawagancję i niesubordynację, Jonathan spotkał innych, jak on – banitów i odszczepieńców. Dołączył do tych ptaków, które latanie traktowały jedynie jako środek do osiągnięcia mentalnego stanu swobodnego szybowania w czasie i przestrzeni, wyzwolenia od wszelkich ograniczeń.

Uf…  Zaczytywałem się w tej opowieści. Był to rok bodaj 1972…

Więc – mewa.

W czołówce musi być mewa nie szara czy myszowata, a widok morza eksplodujący, inny od tego wypłowiałego, filmowanego na skrawku kolorowej taśmy ORWO.

To musiała być wizja przynajmniej z Shangri La.

Inżynierowie Andrzej Wojdała z Instytutu Okrętowego Politechniki Szczecińskiej i Marek Gruszewski z Instytutu Architektury związali się wtedy z warszawską firmą Arconex. Co w tym dziwnego? Ano to, że pracownicy tego bodaj najlepszego w regionie ośrodka informatycznego przemysłu okrętowego skupili się nad zupełnie nowatorskim projektem… telewizyjnego studia wirtualnego! W owym czasie szczecińscy okrętownicy tworzyli elitę techniczną miasta, wyznaczali poziom naszej nowoczesności! Wystarczy wspomnieć osiągnięcia inż. Kuklińskiego i jego kolegów z tzw. Dolinki, gdzie budowali kompleksy do badań podwodnych. Oceaniczny kosmos XXI wieku!

(…)

Wiosna 1992 roku. Siedliśmy przy stoliku w moim gabinecie na jedenastym piętrze wieżowca R i TV. Nie mogłem doczekać się końca etapu kurtuazyjnego rozmowy. Już wiedziałem, że na podstawie tego, co moi goście powiedzieli dam im wszystko co tylko zechcą w zamian za… czołówkę Kanału 7.

– Bardzo zależy nam na podłączeniu się do miksera studyjnego, aby sprawdzić, jak działa nasze wirtualne studio.

Marek Drobny żachnął się na myśl, że miałby wpiąć obce, nie homologowane, nie sprawdzone urządzenie do węzła łączącego studio przy Niedziałkowskiego z XIII piętrem wieżowca aż do ściśle chronionych pomieszczeń nadajnika.

– Ale możesz to zrobić? – zapytałem.

– A mam inne wyjście? – odpowiedział.

Marek jest moim nieco starszym kolegą z Technikum Mechaniczno-Energetycznego. O technice w Ośrodku wiedział wszystko.

Moi goście otrzymali pokój chyba na XIV piętrze z… dziurką w podłodze, przez którą mogli przeciągnąć kabel i podłączyć swoje konstrukcje do naszej infrastruktury studyjnej.

– W Hamburgu mamy partnera. – Andrzej Wojdała zaczął kreślić kolejny epicki obraz, jakby czytany z moich myśli. – To VAP (Video Art Productions). Firma specjalizuje się m.in. w digitalizacji analogowego sygnału wizyjnego. Robią doskonałej jakości reklamy. Dla najważniejszych niemieckich kontrahentów. A ci mają wyjątkowe wymagania. Zrobienie takiej czołówki dla pana nie będzie dla nich problemem.

Reklama i pieniądze – czynniki niezbędne by sięgnąć po najwyższej jakości technikę telewizyjną! (zależność jak przykazanie, powiedzmy- siedemnaste).

Technikę taką, jaką mają w Nowym Jorku, w Kalifornii, Szwecji czy Kanadzie, gdzie syciłem oczy i uszy mrugającymi lampkami mikserów i szumem wentylatorów w szafach magnetowidów emisyjnych… Wielka technika – a dzięki niej wielka telewizja i my w samym sercu tej iluzji. W duszy słyszałem anielski z zachwytu głos o sile przewyższającej ryk King Konga – i my to wszystko możemy mieć tutaj, w Szczecinie!!!

Po kilku dniach dołączył do nas pan Richard Kunicki z VAP. Rozmowa trwała kilka chwil. Jakieś uprzejmości, może anegdota? Bo o czym mają rozmawiać tygrysy?

– Widzimy się w Hamburgu. Wszystko Panu pokażę. Taki mały Disneyland w Hollywood nad Łabą.

Nie mylił się. Gocspopdarz na swoją pracownię i studia zaadoptował podniszczone schrony przeciwlotnicze. Koszty wyburzenia tych pozostałości wojennych przekraczały ówczesne możliwości Hamburga. Czynsz za ich użytkowanie nie był zbyt wygórowany. Pan Kunicki obudował poszarpany beton i wystające zbrojenia lśniącym w słońcu aluminium i szkłem. Fasada robiła wrażenie.

– A tu – proszę się przecisnąć, uchylę lekko drzwi, bo właśnie trwa proces renderingu – zobaczy Pan, jak z obrazu z Bety SP robimy najczystszej barwy Eastman Color Positiv – o jakości najlepszego materiału filmowego na świecie, za który nasz klient musiałby w Stanach zapłacić setki tysięcy dolarów. W Niemczech nasi klienci chcą widzieć, że dajemy im jakość oferowaną tylko w studiach w Los Angeles. I otrzymują to co im obiecaliśmy. Kilkukrotnie taniej. Dzięki naszej technologii, naszym algorytmom i komputerom, które uzyskaliśmy w drodze szczególnego wyjątku ze strony władz USA – mamy moc obliczeniową dostępną tylko dla NASA i armii Stanów Zjednoczonych. Ja nie powinienem panu tych urządzeń nawet z daleka pokazywać. Top secret!

Poczucie humoru nie opuszczało nas przez dwa, trzy dni mojego pobytu i dyskusji w Hamburgu.

– Ok. Proszę po powrocie do Szczecina dać mi znać, jakim budżetem pan dysponuje a wtedy zobaczymy, co możemy dla pana zrobić. Dobrej podróży!

Kolejny raz wracałem do Polski z kwadratową głową. Nie wiedziałem już jak tłumaczyć moim zwierzchnikom, że możemy korzystać ze wspaniałej techniki, że uzyskamy walory nieznane w naszej secamowej, siermiężnej rzeczywistości. Że możemy być pierwsi, że wyznaczymy nowe standardy, że – jak mewa Jonathan – wzniesiemy się w nowe wymiary! I technologiczną niezależność.

– O! Ciekawe, no, no, interesujące. Ale… pan Kunicki to Polak, który osiadł w RFN? A dlaczego? Jakim sposobem? Pochodzenie? Dezercja? Zszedł ze statku? Nie wrócił z wycieczki? Ma dużo pieniędzy? A skąd? Jaki interes miałby pan Kunicki, żeby dzielić się swoją technologią ze szczecińską telewizją?

Te rozmowy prowadzone były mundurowym trzynastozgłoskowcem. Ra tata ratata rata ta tarara… Było w nich wszystko, tylko nie to co ważne, porywające, intrygujące, nowe i śmiałe – telewizja wielkiego formatu!

Korespondowaliśmy z panem Kunickim, telefonowaliśmy, czując coraz to słabszy wiatr pod skrzydłami. Pewnie w radiokomitetowym archiwum Biura Współpracy z Zagranicą leżą moje sprawozdania z innych niż tylko do Hamburga, podobnych wyjazdów studyjnych. Aarhus, Kiel, Goeteborg…

Próbowałem, teraz, nie tak dawno, dotrzeć do tych materiałów.

– Pan żartuje…  A komu się będzie chciało grzebać w tych starych, zakurzonych kartonach? Poza tym – nawet jeśli coś tam jest, to pewnie bez tzw. „dalszego biegu”. Wbrew pana przypuszczeniom nikomu wtedy nie chciało się weryfikować, sprawdzać a już nie daj Boże – zastanawiać nad wykorzystaniem pana wniosków czy sugestii. Po co komu ten kłopot? Jest tutaj, to znaczy był, dział techniki, oni się wszystkim zajmowali, mieli upoważnienia, jeździli na targi, kupowali, wdrażali. A pan chciałby tak coś z boku? A w jakim celu? Może ktoś pana zachęcał? Może obiecywał? Jak Pan trafił na ten kontakt? Kto go zainicjował… I refren… i refren… Tata ra tam…

W tamtym czasie Ośrodek TV taki jak w Szczecinie nie zarabiał, a jeśli uzyskiwał jakieś środki, to nie mógł nimi dysponować na realizację niestandardowych, nie uzgodnionych z Warszawą zamierzeń.

Dziś zastanawiam się, dokąd moglibyśmy w sprawach grafiki telewizyjnej dojść, gdyby współpraca z panami Wojdałą i Gruszewskim oraz firmą pana Richarda Kunickiego się zmaterializowała?

Dlaczego do współpracy tej nie doszło, mimo tylu prób ze strony naszych kontrahentów? To proste. Przede wszystkim – nazbyt mało rozwinięty instynkt i potrzeba latania osoby, która rzecz mogła zatwierdzić. Brak tak wyrazistych cech Jonathana Livingstona Seagulla, mewy z opowiadania Bacha.

Natomiast moi goście, którzy mieli straszną potrzebę wpięcia swojego kabelka w nasz węzeł – w pełni zrealizowali cel Jonathana Livingstona Seagulla, mewy z opowiadania Bacha. Poszybowali w rzeczywistość w stosunku do naszej – równoległą i całkowicie wirtualną, ale – co widać w niemal każdej stacji telewizyjnej na świecie – już całkowicie realną.

Trochę mi żal, że beze mnie. Bez nas… Ale nie do końca…

Z maila od pana Marka Gruszewskiego, z dnia 24 stycznia 2022:

Potem, staliśmy się częścią amerykańskiej firmy Accom, w związku z czym nasze podróże zmieniły miejsce docelowe z Hamburga na San Francisco, gdzie w Menlo Park, w sercu Doliny Krzemowej była siedziba naszej firmy (kiedyś miał tam swoje laboratoria Tomasz Edison).
Po kilku latach współpracy, zostaliśmy częścią izraelskiej firmy Orad i tym razem przez prawie 15 lat siedziba główna znajdowała się w Tel Awiwie. Od paru lat jesteśmy częścią (znów) amerykańskiej firmy Avid – tym razem ze wschodniej części Ameryki – Burlington, Massachusetts.
Przez ostatnich wiele lat współtwórcą naszych sukcesów był Pana syn: Piotr, którego tą drogą bardzo serdecznie pozdrawiam.

Więcej szczegółów? Bardzo proszę:  www.szczecinbiznes.pl – Avid Technology – przyszłość powstaje w Szczecinie

P. s. W moim archiwum zachowała się bodaj pierwsza, niedoskonała jeszcze, ale zatykająca na owe czasy dech w piersiach wersja czołówki dla Kanału 7. Mam na myśli klasę wizualizacji, nie walory plastyczne. Ten projekt nigdy nie został ukończony.

Siódemka wystartowała z czołówką na planszy, potem zaanimowanej chyba przez Stefana Falkiewicza.

– Wow! – wołaliśmy, gdy pierwszy raz została wyemitowana cyfra siedem powstająca z wirujących segmentów.

– Wow… – westchnąłem kilka dni temu, gdy po trzydziestu latach ponownie odtworzyłem tę taśmę z 1992 roku.

Kanał 7 miał kilka czołówek. Kolejna z nich, zamówiona przeze mnie dla Kanału 7, została wykorzystana przez OTVP w Szczecinie jako czołówka stacji. Autor projektu upomniał się o swoje prawa autorskie. Sąd przyznał mu rację. Otrzymał odszkodowanie, a Kanał 7 i TVP Szczecin sięgnęły po kolejne projekty, zgłaszane w zamkniętym konkursie dla wybranych plastyków i malarzy Szczecina. Żaden z projektów, moim zdaniem, nigdy nie zbliżył się do poziomu światowego w tej dziedzinie.

 

 

Add Comment