Kulawy
Co się będziesz pieprzył. Idź, daj, niech ci to ten kulawy zrobi. Umie. A jak nie umie, to niech się nauczy. Dasz mu piątkę i po kłopocie. A tak, to zapłacisz sto razy więcej. Będziesz musiał pojechać do miasta, a i tak pewnie ci tego od ręki nie zrobią.
Kulawy? A co on innego ma do roboty? Cały dzień człapie w te i wewte, powietrze psuje. Ani rodziny, ani gospodarki. Psu rzuci jakiś ochłap, kotu łeb od ryby. A ta jego kulawa kura sama sobie coś wygrzebie.
Na co on komu potrzebny? Jaka z kulawego pociecha? Może i skory byłby do baby, ale która weźmie takiego? Na tańce nie pójdzie, za pługiem nie nadąży. Kiedyś w kościele mył posadzkę. Ale wikary go przegonił. Co każdemu zajęłoby godzinę, jemu w trzy mało się było obrobić.
Ha, ha… Raz widziałem, jak rąbał drewno na podpałkę. Nawet siekiera mu szła kulawo, zawsze w lewą stronę. Chyba miesiąc dziergał tę spróchniałą śliwę, którą burza obaliła. Węgierka. Ale jakaś słodka była. Jakby nie węgierka. Jak się koło jego furty przechodziło, można było sporo owoców nazrywać. A jemu one na co? Pospadają, pszczół przyciągną, na nieszczęście dla dzieciaków jeno.
Teraz, jak nie ma tego drzewa, lepiej widać z drogi jego chałupę. Furtki chyba od roku nikt nie otwierał. Zarosła chwastami jak cały ogród. A gdzie on ma wychodzić? Albo kto ma do niego przychodzić?
Jak pójdziesz do niego, to zawołaj. Wyjdzie. Podasz mu przez płot. Co będziesz właził do kulawego. Tylko mu dobrze wytłumacz. On cię nie będzie o nic pytał. Nawet nie wiem, czy on w ogóle mówi? Nigdy nie słyszałam jego głosu. Kiwa tylko tą głową.
A baranica to mu chyba w skórę wrosła. Zawsze ma ją na głowie. Chyba nawet w niej śpi. No, tylko idź za dnia. Nidy nie widziałem światła w jego oknach. Bo i po co mu światło? Na co ma patrzeć? Nie wiem nawet czy on widzi cokolwiek poza swoją kulawizną. Łeb ciągle opuszczony, jakby pilnował tej swojej nogi.
Zarośnięty, jak memłot jaki. Nawet nie wiem, czy on się goli? Może się nie goli? Po co kulawemu golenie? Do kościoła przestał chodzić. A jak przychodził to i tak stał za tą rozłupaną piorunem lipą, tą przy murze. Teraz, jak biją na dwunastą, stoi przy chałupie, ze spuszczonymi rękami. A ma długie, prawie do ziemi. Też byś takie miał, jakbyś był kulawy.
Będzie z siedem, osiem lat… Przyjechało auto. Najpierw wysiadł szofer. Chodził, zaglądał, ale bał się wejść na podwórko. Wrócił do auta. Wtedy wysiała jakaś kobieta. Nigdym takiej nie widział. Jak z gazety. Weszła na ogród. Gdy była już przy drzwiach – wyszedł, jakby chciał zagrodzić wejście. Stali, sam nie wiem jak długo. Nic nie mówili. Ona ciągle mówiła płakała. On nawet głowy nie podniósł, kulawiec jeden. Jak odchodziła, też nie popatrzył. Nie wiem, kim była, po co przyjechała. Nigdy więcej jej nie widziałem.
No, idź już. Będę parzył stąd. Zawołaj głośno. Już go ze trzy dni nie widziałem. Pies też nie szczeka. Łazi bez celu po całym podwórzu, jakby kulawy się zrobił. Tak mi się widzi… e, he… co ty, Przecież widzę, że to pies, a nie kulawy, he, he, toś powiedział… Ja miałbym się pomylić? Człowieku ja go znam, nikt tak go nie zna jak ja. Wiem wszystko, co robi, o której, jak długo, nie bój głowa – nic nie przegapię. A nie, co robi w domu, w środku, nie wiem. Nigdy tam nie byłem…. Po co mi to wiedzieć? Co kulawy może robić w domu? No. Idź wreszcie, ja stąd będę patrzył…
Add Comment