album-art
Audycja Marka Koszura, w oparciu o nagrania archiwalne z roku 1979. Nowa redakcja 07/03/2020. Międzyzdroje.

 

Upał.

W uszach miliony decybeli z silnika malucha pracującego na najwyższych obrotach. Kilometry, jak chmury, wolno przybliżały mnie do Warszawy. Spóźnię się.

Na tylnym siedzeniu notatki i książka profesora. Wszystko w niej zawarł. Ale uczucia – zachował dla siebie. Czy zdołam je uwolnić w opowieści?

Byłem pewny. Głos profesora w słuchawce telefonicznej jakby zdradzał, że szerokim gestem odsłoni panoramę wrażeń, zachwytów, uniesień.

Wtedy, profesor i jego towarzysze mieli pełne prawo nazywać się odkrywcami. A to zobowiązuje. Patrzyli na ten świat w jego ówczesnym wcieleniu jako jedyni lub pierwsi z pierwszych spośród nas. Te obrazy. Po części utrwalone na czarno białej emulsji naniesionej na płytki szklane, na pierwsze taśmy fotograficzne i filmowe (!) mieli ożywić kolorami pulsującymi w ich wspomnieniach.

Pokój profesora. Klimat jak z Rembrandta. Półmrok, ginące w cieniu zakamarki. Tysiące książek na regałach, których górne półki ginęły gdzieś wysoko ponad sufitem, który właściwie chyba nie istniał. Lekko falująca firana powstrzymująca żar czerwcowego wieczoru. I fajka. Gdy zgasł płonień zapałki, spoza pierwszych kłębów aromatycznego dymu dostrzegłem oczy. A w nich – miłość profesora, jego młodość, jego zafascynowanie i entuzjazm. Oto lodowy płaskowyż otoczony koronami białych szczytów, na czubkach których nieustannie opierają się chmury. I oni. Burłacy. Z saniami wypełnionymi naukowym ekwipunkiem, prowiantem, namiotem, spirytusową kuchenką. I broń. Przed nimi – Spitsbergen.

To było, tak dokładnie czterdzieści jeden lat temu… Panie profesorze?