A wstążka była czerwona…
A wstążka była czerwona…

Paused...

    Mówi się – miłość uskrzydla. Przenosi w inne światy. Przebija się przez wszelkie przez granice. Zwycięża.

    Ale po co? Dlaczego miłość to robi?

    Miłość to najbardziej zdradliwa i wroga człowiekowi siła. To eliksir maskujący cierpienie, którego doświadcza człowiek całkowicie bezbronny, zaskoczony, nieprzygotowany. Ufny, odurzony chwilą szczęścia, tej przewodniczki zatracenia.

    O miłości mówią tylko ludzie cierpiący.

    Mówi się też, że łzy mają smak szczęścia…. Ale nie dodają, że tylko te pierwsze. Później palą jak ostrze wędrujące przez ciało w poszukiwaniu celu – serca.

    Kiedy je znajdzie i poczuje rytm jego bicia – wyczeka na moment najwyższego uniesienia by trafić beznamiętnie, technicznie. Ale w samoobronie. Bo zło szczęściem się żywi. Gra nami jak pacynkami, które łakną radości i serdeczności widzów, zachwytów i omdleń, deklaracji i… pięknego kłamstwa. Bo żadna z obietnic, zaklęć i przyrzeczeń miłości nigdy się nie spełni. Minie z pomrukiem gasnącego naturalnie afektu, zamieni się w tak typowe poczucie władzy nad drugim człowiekiem. Rok, pięć, dwadzieścia? Niekiedy nawet dłużej gaśnie to, co ludzi połączyło w ogniu uczuć. Natura ognia i miłości jest taka sama. Wypalają się szybko, praktycznie nic po sobie nie zostawiając. No, chyba, że tę garstkę popiołu.

    Tak, wstążka na pewno była czerwona. Najmocniej odcisnęła się na tym pierwszym liście, z jesieni 1923 i ostatnim w pakiecie – z 1932 roku. Pożółkłe, w wielu miejscach nie do odczytania – kartki przetarte od wielokrotnego przekładania, nie utraciły zaklętych w nich uczuć, wielkiej namiętności, marzeń, rozterek i bezgranicznej wiary, że Bóg, że ona, że miłość…

    Kiedy Stanisław Wojciechowski przekazywał mi ten pakiet, za oknami ciechocińskiego pensjonatu szalała wiosna. Drżącą ręką rozstawał się ze skarbem najcenniejszym, który chronił i którego ani na moment nie spuścił z oczu przez 50 – 60 lat. A było to w roku 1984. W tej paczce listów kryła się cała jego młodość i miłość, życie na morzu, na pokładzie żaglowca. Tam, w tych listach ciągle świeci słońce i wieje orzeźwiająca bryza. Tam pulsuje to, co w Oleńce pokochał od razu i na zawsze – jej dziewczęca radość, uśmiech, skry w oczach oprawione w muzykę Chopina. Hm… To był jego jedyny konkurent do serca piętnastoletniej wówczas, niezwykle muzycznie uzdolnionej… dziewczynki!  

    Wtedy, w Ciechocinku spotkaliśmy się już ostatni raz… Pan Stanisław, tracąc wzrok, dyktował w Kanadzie listy, przesyłał uzupełnienia swoich wspomnień i zawsze przypominał mi o tym pakieciku owiązanym czerwoną wstążką. 

    – Proszę uwolnić tę historię… Może choćby tylko po to, żeby dowieść, iż najbardziej tragiczne jej zakończenie nie zgasi uczucia dwojga młodych ludzi, przez tyle lat od siebie oddalonych, żywiących się tęsknotą i pragnieniem bliskości, mimo dzielących ich mórz, oceanów i kontynentów…

    – Proszę uwolnić tę miłość…

    Zofia Wojciechowska

    druga żona Stanislawa Wojciechowskiego

    – Wie Pan, znamy się już dość długo… Zanim tu przyjechałam, mąż wiele mi o waszych rozmowach opowiadał. Ja myślę… ja wiem, że on Ją ciągle, niezmiennie żarliwie kocha. Ale kocha również mnie. Tak jak i ja jestem mu oddana. Nie… nie jestem zazdrosna. Powiem nawet więcej – wspieram go, przypominam mu o Oleńce. To bardzo piękne być kimś tak kochanym… Czy ona o tym wie?

    – Ja też kiedyś tak myślałem. Kątem oka widziałam, jak obserwuje mnie, gdy podlewam kwiaty. Albo jak kładę przed nim talerz w porze obiadu. Patrzy, ale widzi być może Ją? Od pewnego czasu zaczęłam nawet to akceptować. Może nawet prowokowałam go. Przesunęłam doniczkę w lewo i czekałam na jakiś sygnał, gest, znak. Myślałam sobie, patrzy na mnie a widzi Ją i dostrzega, że ona zostawiłaby tę doniczkę tam, gdzie stała. Więc wolno cofam się, ustawiam kwiat na dawnym miejscu. Odchodzę od okna. Jemu powieka nawet nie drgnęła, najmniejszy nerw na twarzy nie zasygnalizował Jego myśli. Ale ja wiem, że Jego świat to my dwie…

    – Nie, nie sądzę, przynajmniej nigdy tego nie odczułam, by we mnie szukał jej cech, zainteresowań czy łączącej ich duchowości. Przecież, proszę pana, oni przez tyle lat żyli na dwóch krańcach świata, ale zarazem obok siebie. Obcowali ze swoimi obrazami, zapamiętanymi w ciągu tych kilku godzin spędzonych przypadkiem, gdzieś, pośród tłumów, w gwarze i rozgardiaszu portowego nabrzeża, pokładu statku żaglowego, łódki, którą odwoził Ją na ląd. Myśleli, marzyli, tęsknili. Bez przerwy. Jedno o drugim. Robili wszystko w swoim życiu, by się spotkać ponownie. Na zawsze.

    – Nie wiem, co czuje więzień. Ten który zabił, czy ten, który skazany jest niesłusznie. Ich czyny w pewnym momencie tracą dla nich jakiekolwiek znaczenie. Ich umysł opanowuje rak tęsknoty. Co się w ich głowach dzieje, gdy leżąc na pryczy, bez widoku świata za oknem, przez dziesięć lat rozmawia się z synem lub ukochaną, nie słysząc ich odpowiedzi. Ja myślę, że na skrawkach zapamiętanych ze wspólnie spędzonych chwil, tych chwil szczęśliwych, budują resztę swojego koszmaru. Bo oni żyją w jakimś innym wymiarze. W jakiejś imaginacji. Stach, proszę pana, on jest człowiekiem tak zorganizowanym, tak bezlitośnie dla niego samego karnym wobec obowiązków czy powinności, że chwilami mam wrażenie, że to jakiś automat. On doskonale wiedział, co musi zrobić, żeby się z tą dziewczynką, z tym dzieckiem spotkać, by spędzić u jej boku resztę życia.

    – Ta historia jest tak straszliwie prawdziwa, tak pozbawiona najdrobniejszych nawet śladów poezji, że nie jestem w stanie, mimo, iż jesteśmy ze sobą tyle lat, mamy córkę, kochamy się, wyobrazić sobie tego ogromu nieszczęścia, które on ciągle w sobie nosi. Nie daje poznać po sobie. Ale ja wiem. Ja to czuję. On się domyśla…

    – Nie, nie rozmawiamy o Oleńce zbyt często. Może jak odwiedzają nas jego synowie, ale to też nie jest tak jak może pan myśli. Nie trzeba niekiedy nic mówić o człowieku, by wszyscy wiedzieli, że jest on ciągle pośród nas obecny. A jak tak, to i wszystkie emocje z tą osoba związane nadal pulsują.

    Listy z s/s 'Lwów' i narzeczeńskie moje i Oleńki...

    Czy Matka może być synom osobą obcą? W ich wspomneniach - Ona nie żyje. Boże, co za okropne słowa. Ale prawdziwe... Nie zapamiętali Jej, nie mogli, byli niemowlętami zaledwie... Panu zostawiam te listy...

    Korespondencja

    Oleńki Mikoszowskiej i

    Stanisława Wojciechowskiego

    (fragmenty)

    Równie dobrze można byłoby wówczas zgłosić pomysł lotu na Księżyc.

    Polska nie miała statków, w Tczewie dobiegały końca zajęcia pierwszego rocznika tamtejszej Szkoły Morskiej, w Gdańsku trzeszczał i stękał sterany rejsami s/s „Lwów”. Flagowa naonczas jednostka odrodzonej Rzeczypospolitej.

    Handel zagraniczny? Tak, tu i ówdzie inicjowano lokalną współpracę, ale wymiana handlowa morzem?

    Polityka morska bez społecznego wsparcia, entuzjazmu, pracy od podstaw nie mogła liczyć na zrozumienie w pszenno-buraczanej mentalności polityków.

    Kontradmirał Porębski wiele słyszał o żeglarskich umiejętnościach kapitana Tadeusza Ziółkowskiego. Postanowił je wykorzystać. Pod jego dowództwem „Lwów” odbył podróż najsłynniejszą w naszych dziejach – przez równik do Brazylii. Prasa krajowa informowała: polska bandera na oceanach!

    Trasa wyprawy wiodła przez Kopenhagę, Limhamn, Le Havre, Wyspy Zielonego Przylądka do Rio de Janeiro i Santos. W drodze powrotnej bark miał zawinąć do Falmouth i Cherbourga.

    – W Brazylii reporterzy nieustannie nas fotografowali – mówi Stanisław Wojciechowski. – Po południu otrzymaliśmy życzenia od prezydenta, które przywieźli uczniowie szkoły morskiej. Poczęstowaliśmy ich trunkami. Oj, słabe mieli głowy. Po południu poszedłem do miasta. Kiedy w sklepie z pamiątkami chciałem zapłacić za kilka drobiazgów, nie chciano przyjąć ode mnie pieniędzy. Podobnie było w kinie. Jak się okazało, prezydent Brazylii zwolnił nasz statek od wszelkich opłat i zaapelował do sklepikarzy, właścicieli kawiarni i kin o podobne gesty. I tak mijał dzień za dniem. Stawaliśmy się światowcami. Któregoś dnia zwiedzaliśmy wspaniały ogród botaniczny. Dyrektor z dumą opowiadał o najpiękniejszej alei świata. Rzeczywiście, palmy królewskie zrobiły na nas duże wrażenie. Na koniec pokazał nam wielki głaz narzutowy z napisem, że kamień ten pochodzi z Pucka w Rosji! Zaprotestowaliśmy! Dyrektor obiecał, że zmieni tę informację i wydał odpowiednie dyspozycje.

    W programie rejsu „Lwowa” przewidziano tylko dwa brazylijskie porty: Rio i Santos. Jednak informacje, jakie z tych miast docierały do stanu Paranaguá, na południu kraju, gdzie osiedliły się setki polskich rolników spowodowały, że do kpt. Ziółkowskiego przyjeżdżały delegacje, słano zaproszenia i telegramy. Wszyscy chcieli zobaczyć statek, który z odrodzonej Polski przypłynął do ich nowej ojczyzny. Komendant był nieubłagany. Tłumaczył się znacznym opóźnieniem rejsu i bardzo trudnym pod względem nawigacyjnym wejściem do paranaguańskiego portu. Dopiero interwencja posła Prószyńskiego wpłynęła na zgodę kapitana i 4 października „Lwów” prowadzony przez pilota dopłynął do Paranaguá.

    – Moim zdaniem – wspomina Wacław Zagrodzki – zarówno efekt propagandowy – na pożegnanie całowano nawet burtę statku – i szkoleniowy, żeglarski tej wyprawy – były wręcz spektakularne. Inaczej miały się sprawy handlowe. Pługi, które tak nam przeszkadzały w podróży, nie znalazły nabywców. Nie nadawały się do uprawy brazylijskiej ziemi. Trzeba było je sprzedać na złom. Wiele zmartwień przysporzył także ładunek cementu. W Santos bezskutecznie poszukiwaliśmy odbiorcy, który zgłosił się dopiero po wydrukowaniu kilku anonsów w miejscowej gazecie. Niesłabnącym powodzeniem cieszyła się natomiast wystawa porcelany, alkoholi, wyrobów bawełnianych i kosmetycznych. Zwiedzający uprzejmie dziękowali za poczęstunek i próbki, ale większych zamówień, podobno, nie przesłano do kraju.

    Dla Stanisława Wojciechowskiego ten rejs miał znaczenie szczególne…

    A wstążka byłą czerwona…

    A wstążka była czerwona... - Listy z Brazylii

    Tczew, 1924…

    Szanowna Panno Oleńko!

    W sam Nowy Rok zawinęliśmy do najbliższego portu angielskiego Falmouth. Po osiemdziesięciu dniach stanęliśmy pierwszy raz na lądzie. Lecz listy nasze zostały w Dover i na Azorach, a my ich tutaj z niecierpliwością oczekujemy, nadeślą nam je chyba do Gdańska. Może się Pani trudziła pisząc listy, ja ich z utęsknieniem oczekuję, a one gonią nasz statek z poczty na pocztę i dogonią chyba, nawet na pewno w Gdańsku. Panno Oleńko! Niech Pani uwzględni moją prośbę i według przyrzeczenia pisze dużo i często, wszystko mnie obchodzi co z Panią ma wspólnego, chciałbym wiedzieć wszystko i o wszystkim: jak się Pani bawi i czy Pani jest zawsze tak wesołą jak u nas na „Lwowie”? Co Pani czyta, myśli, czuje…

     

    Tczew, 27.01.1924

    Szanowna Panno Oleńko!

    Proszę mi zrobić łaskę i przyjąć w dniu imienin swoich, ten skromny zbiorek widoków Warszawy, które obiecałem jeszcze swego czasu podczas pobytu w Paranagua. Obecnie, z górą po roku stwierdzam, że to co przeżyłem w Paranie, wyryło mi się niezapomnianą zgłoską w umyśle, szczególnie do bardzo miłych wspomnień należą chwile spędzone w towarzystwie Pani na „Lwowie”, w Paranagua. (…) Panno Oleńko! Zechce Pani na moją prośbę napisać, czy Pani otrzymała ode mnie list z datą 24.04.1924 i z sierpnia 1924? (…) Proszę zupełnie nie zapominać o przyjacielu za morzem i czasem napisać do niego.

     

    Grabów, 20.04.1924

    Panno Oleńko!

    Trzeba przyznać, że szkoła potrafi całkowicie wypełnić czas. Profesorowie pędzą z wykładami forsownie naprzód, narzucają naszym umysłom liczne teorie, masa wzorów krąży po mózgu, wypierając wszelką myśl zewnętrzną. W dzień każdy słuchamy osiem lub dziewięć godzin wykładów, następnie idziemy na czterogodzinne zajęcia praktyczne przy maszynach w warsztatach szkolnych, wieczorem należy jeszcze chociaż przejrzeć lekcję na dzień następny. Nic dziwnego, że takie rozłożenie czasu nie daje rozwinąć wszelkiej myśli nie związanej ze Szkołą. Mimo intensywnej pracy wszyscy czujemy się zupełnie dobrze, zwykle wieczorem jest każdy z nas zmęczony, lecz rano staje do pracy z nowym zasobem sił. (…)

    Panno Oleńko! Bardzo surowo osądziła Pani moją tęsknotę, z oddalenia przysłała mi swój wyrok: „to niedobrze”. Wskazuje Pani obowiązki względem Ojczyzny, rodziny, przyjaciół; czyżby tęsknota moja, którą wyraziłem w lipcu, była wykroczeniem przeciwko obowiązkom? Uczucie, które budzi tęsknotę musi, musi być wielkie i gorące. (…) Może mi się w owej chwili przypomniał czternasty dzień października, zatoka, niebo Parańskie, łódź pod żaglami, wokół wesołe twarze, a obok… droga mi i miła twarzyczka… tak blisko się czułem Pani, a jednakże jak teraz daleko. (…) Widocznym jest, iż efekt, którego Pani była bezwiedną przyczyną, nie minął dla mnie jak sen zapomniany, lecz towarzyszy mi ciągle i silnie się splata z dziedziną myśli i planów moich. (…) Prosi Pani, bym pisał dużo o sobie i o swoich planach na przyszłość. Życzenie Pani jest dla mnie miłym rozkazem, który najwierniej postaram się wypełnić. (…) Za rok kończę Szkołę Morską z dyplomem oficera mechanika marynarki handlowej. Następnie zamierzam wstąpić na politechnikę, by móc pogłębić odpowiedni zasób wiedzy i skierować go ku wynalazczości i udoskonaleniom technicznym. Podczas wakacji będę dla praktyki pływał na większych statkach transatlantyckich. Którą z Politechnik wybiorę, jeszcze na pewno nie wiem; w warszawskiej bardzo przychylnie widzą byłych uczniów Szkoły Morskiej i sporo przedmiotów zaliczają – tę mógłbym ukończyć najprędzej. W gdańskiej są bardzo dobre siły profesorskie, lecz Gdańszczanie czynią Polakom trudności, jednakże nie są nie do przezwyciężenia. Najwięcej mnie pociąga postęp i rozmach przemysłu amerykańskiego więc najpewniej edukację skończę w warunkach amerykańskich. (…)

    W celach moich osobistych dążyć będę do wyciągnięcia jak najwięcej szczęścia z życia, a ponieważ w życiu samotnym od pewnego czasu nie widzę szczęścia więc będę dążył do połączenia się z ukochaną osobą, pod warunkiem, jednakże, że jestem także przez nią kochany. Inaczej, jeśli nie ma obustronnej miłości, nie może być szczęścia, a tym samym związek nie byłby wskazanym. (…) Bóg nieraz ciężko doświadcza. Może zajść ewentualność, że ona mnie nie kocha, wtenczas pęknie szczęście osobiste, a pozostanie mi życie człowieka nauki i znojnej pracy, to podobno czasem ludziom wystarcza, ale czy każdemu? (…)

    Szkoda, że listy tak długo idą do Brazylii i na wymianę myśli trzeba długo czekać. Teraz, jak dostanę odpowiedź pod Pani na ten list, już w szkole się skończą wykłady i będę mógł naprzykrzać się Pani z listem co tydzień, a może i częściej. Proszę pisać nadal pod adres: Tczew, Szkoła Morska.


    Bento, 7.02.1925

    Szanowny Panie! (…)

    Ostatnimi czasy i ja byłam także bardzo zajęta, bo oprócz muzyki, która wymaga długich ćwiczeń, mam kilka uczennic, którym (z polecenia mojej nauczycielki) daję codziennie lekcje gry na fortepianie, z wielką dla mnie korzyścią, bo oprócz zarobku, uczę się przy tym sama bardzo dużo. (…) Ucieszyła mnie bardzo fotografia, którą mi Pan przysłał, serdecznie za nią dziękuję, a w odmianę przysyłam Panu moją jako dowód życzliwości i przyjaźni mojej dla Pana.

    Kurytyba, 1.09.1925

    Szanowny Panie!

    Sprawił mi Pan wielką przyjemność. Ile razy oglądam ten albumik o Warszawie, mimowolnie prawie myślę: Może pan teraz tam jest? O! I ja bym tam chciała być! Gdyby moje marzenia i pragnienia moich ukochanych Rodziców się urzeczywistniły, to byśmy już dawno tam byli. Ojciec mój bowiem zawsze o tym marzył, aby móc powrócić do kraju. (…) Państwo Konsulostwo mieli być przeniesieni stąd do Europy i ja miałam jechać z nimi. Tymczasem nie zostali przeniesieni, ale wyjeżdżają na cztery miesiące do Europy. Ja nie mogę z nimi jechać, bo nie wiadomo, czy wrócą, czy zostaną w Europie? Cóż ja wtedy zrobię, jeżeli nie wrócą? Z kim będę się nadal uczyła muzyki? (…) Jest to pierwszy raz w moim życiu, że myślę o przyszłości i teraz śmiało mogę odpowiedzieć na pytanie, które mi Pan zadał: Czy zawsze jestem taka wesoła jak na „Lwowie” – że nie, że teraz już nie jestem taka wesoła jak wtedy.

    Już długo jak nie mam żadnych wieści od Pana, a chciałbym mieć je bardzo często.


    Grabów, 6.10.1925

    Przez cztery miesiące byłem na morzu, pływałem na wielkim statku pasażerskim pomiędzy Skandynawią a Ameryką. (…) Panno Oleńko! Z Pani to chyba czarodziejka. Kiedy po pierwszym widzeniu Pani zacząłem myśleć o Pani i cenić Panią niż kogokolwiek innego, tak jest po dwóch latach i tak będzie chyba przez całe życie… (…) Panno Oleńko, prawda, że Pani zechce odpisywać na każdy list w przyszłości? (…) Jutro wyjeżdżam do Warszawy, na Politechnikę i tam stale będę zamieszkiwał.

     

    Warszawa 27.06.1926

    Kochana Panno Oleńko! (…)

    Wiosną będąc na święta u rodziców spotkałem pierwszą jaskółkę. Siadło biedactwo opodal na krzaczku bardzo zmęczone, znać wracało ze swej corocznej podróży do krajów podzwrotnikowych; przyszła mi dziwna myśl, zapytałem: czy Panna Oleńka zawita w tym roku do Polski? Ptaszyna odpowiedziała żywym świergotaniem – tak, tak, tak. Do ptasząt mam bezwzględne zaufanie i wierzę, że się to sprawdzi.

    Dwa i trzy czwarte roku mija jak opuściłem Paranagua, lecz bywają chwile, że i się zdaje iż to zaszło wczoraj; chciałbym wtenczas być falą radiową, ażeby z Panią móc się serdecznie i długo narozmawiać i napatrzeć. (…) W maju (dni Przewrotu Majowego 1926 roku – podkr. M. K.) mało brakowało, ażebym napisał do Pani od Pana Boga. W czasie walk ulicznych śledziłem przebieg bitwy i w miejscach najgorętszych starałem się być, mimo że parę osób obok mnie padło zabitych – mnie się nic nie stało. Z okien w czasie walk nie wolno było wyglądać; ja sobie otworzyłem okno i obserwowałem bitwę tocząca się pod oknami. Jeden z żołnierzy krzyknął trzy razy bym się schował, lecz ja zajęty, w zgiełku nie usłyszałem, więc zmierzył mi w głowę z karabinu, inny żołnierz powstrzymał go i gwizdnięciem ostrzegł mnie, iż należy się schować. Widocznie komuś jeszcze jestem potrzebny na świecie


    Kurytyba, 22.07.1926

    Panie Stanisławie!

    Chociaż już dawno się domyślałam, że Pan mnie kocha, jednak teraz, chociaż mi bardzo przykro, czuję, że powinnam Panu napisać całą prawdę. Panie Stanisławie! Ja nie mogę Panu przesłać ani słówka wzajemności, nie mogę powiedzieć: kocham Pana! Ja byłam wtedy za młodą, abym mogła Pana pokochać. Niech Pan sobie przypomni dzień, w którym się poznaliśmy. Ja miałam wtedy zaledwie 15 lat, byłam jeszcze dzieckiem. Myślałam prawie tylko o zabawach, nigdy nie myślałam o miłości, dziwiłam się tylko, jak można pokochać człowieka zupełnie obcego, którego się widziało zaledwie kilka razy albo tylko raz. (…) Pamiętam dobrze dni spędzone na „Lwowie”. Pamiętam, że Pan był zawsze ze mną, pamiętam jakeśmy jeździli łódką, a wreszcie już przy końcu, kiedyśmy mieli odjeżdżać, mówił Pan, że mnie kocha i pytał się czy będę mu wzajemną. Ale ja nie rozumiejąc nawet znaczenia Pańskich słów, myśląc o czymś innym, odwróciłam głowę i odpowiedziałam: Nie wiem.

    Gdy otrzymałam pierwszy list, zdziwiłam się, że taki długi, podobał mi się bardzo, zrozumiałam go nawet, ale nie odczułam. A jak odczytuje teraz, to serce mi bije jak młotem, bo teraz ja nie tylko go rozumiem, ale i odczuwam… (…) Mam nadzieję, że zobaczymy się wkrótce, może jeszcze przed rokiem, gdyż Rodzice mają zamiar wyjechać do Polski. (…) Rodzice dysponują kapitałem 6 tysięcy dolarów. Czy za taką sumę można by nabyć jakiś folwarczek? (…) Patrzę w to rozpłakane, smutne niebo. Cóż robić w taki czas? Skończę pisać i będę grała ciche, smutne preludia Chopina. Chciałabym, żeby Pan słyszał. Co za rozkosz tak grać, sama, po ciemku, słuchając jak krople deszczu padają na dach. Myślę, że musi być jeszcze lepiej grać komuś, kto rozumie myśli grającego i zarazem z nim czuje. Ja nie mam komu grać, nikt mnie nie zrozumie, więc gram sobie… sama… Oleńka.

     

    Warszawa 15.08.1926

    Kochana Panno Oleńko!

    Miałem o Pani bardzo miłe dla mnie wiadomości, od Stanisława Błady, który znał Panią osobiście w Kurytybie. Mówił mi, że Pani daje piękne koncerty, zastępuje Pani panią Miszke w prowadzeniu tańców rytmicznych i w ogóle cieszy się Pani dobrą sławą i ogólną sympatią. Te wiadomości tak mnie uszczęśliwiły, że w ogóle zdawało mi się przez cały tydzień, iż czuję obecność Pani obok. Dzień rozstania zdawał mi się dniem wczorajszym, myśl dostawała skrzydeł i nie było przestrzeni, która by mnie od Pani dzieliła.

    Dziwne są zrządzenia losu; los chciał, że pojechałem do Brazylii, tam Panią poznałem… krótko się znaliśmy, lecz to wystarczyło bym sobie powiedział, przy wyjeździe z Paranagua: Niech Bóg o mnie zapomni, jeśli ja o Niej zapomnę. (…) Po każdym liście stwierdzałem, jak drogą mi jest Pani. Dziś po trzech latach stwierdzam, że Pani bezwiednie wplotła się w moje życie, zawsze, kiedy spojrzę w moją przyszłość widzę Panią. Gdy pomyślę o Pani czuję się szczęśliwszym i mam większą energię do pracy. Uczucie, które mnie opanowało w Kurytybie przy pierwszym spojrzeniu na Panią, w formie jeszcze nieokreślonej, skrystalizowało się w Paranagua, i towarzyszy mi nieprzerwanie dotąd, to uczucie nazywa się miłość, po rozłące nie zgasło ono, a rozgorzało. Sienkiewicz powiedział, że „rozłąka działa na miłość, jak wiatr na ogień, który może tylko świecę zgasić, płomień zaś w pożar przemieni!”. Ten pożar płonie we mnie; o ile nie dostanę słów pocieszenia od Pani – spali mnie chyba! (…) Myślę o Pani we śnie i na jawie, Pani jest złączona z moimi ideałami, jest Pani moim szczęściem, moim życiem, moją przyszłością!

    Dawni mistycy, romantycy, dzisiejsi okultyści i teozofowie twierdzą:” Każdy mężczyzna lub kobieta, ażeby stać się człowiekiem idealnym musi znaleźć swoje uzupełnienie w płci przeciwnej. Wola Najwyższa wyznaczyła w przedwieczu każdemu to uzupełnienie, w szeregu reinkarnacji (wcieleń) ziemskich dążą do siebie by się połączyć. Sama obecność jednej strony daje drugiej uczucie szczęścia i doskonałości. Już od trzech lat mam niezłomne przekonanie, że tym uzupełnieniem dla mnie przeznaczonym jest Pani.

    W Pani więc maleńkie rączki składam moje szczęście, moje istnienie. Uczyni pani co Jej dobre serduszko podyktuje. Proszę mi koniecznie powiedzieć, czy Pani o mnie myśli. Jedno słówko, którego oczekuję może nie uczynić najszczęśliwszym z ludzi. Łączę najserdeczniejsze pozdrowienia. Stach.

     

    Listopad 1927

    (…) Wróciłam z próby dopiero o pół do dwunastej, chciało mi się spać, ale cóż robić? Obiecałam sobie, że dziś muszę napisać list, więc trzeba się brać do pisania.

    Panie Stanisławie. Zaszła we mnie pewna zmiana (nie wiem, czy dobra, czy zła?), bo oto jestem zakochana. Miłość moja jest idealna. Kocham człowieka, którego każdy Polak kochać powinien, bo jeśli kto mówił o nas na ruinach dawnej świetnej przeszłości, na gruzach wolności, jeżeli kto nie tylko nie dał Europie o Polsce zapomnieć, lecz stał się rzecznikiem mocy, które istnieją w głębi Polskiego ducha, to właśnie On!

    A że przemawiał do ludzi, nie w języku obcym całej Europie, i trudnym, ale w mowie najsilniej na uczucia działającej, w mowie tonów, przeto najsilniej do ludzi przemawiał i nie dał o nas zapomnieć.

    Czy Pan już wie kto? – Chopin!

    Jego kocham całym sercem.

    Dawniej, kiedy dopiero zaczynałam się uczyć grać na fortepianie, byłam na koncercie sławnego skrzypka rosyjskiego, Czerkasowa, i tak byłam zachwycona jego grą, że zaczęłam żałować, że nie gram na skrzypcach. Ale teraz kiedy poznałam Chopina, nie żałuje już więcej, gdyż grając na skrzypcach nie poznałabym Chopina, największego kompozytora nie tylko polskiego, ale całego świata!

    Tęsknie za morzem. Dopiero gdy się jest na morzu odczuwa się cały ogrom tego świata, a mimo tego nie czuje się człowiek wobec tej potęgi słabym, bo wie, że kiedyś, nie siłą, lecz rozumem, ją opanuje, i będzie mógł zajrzeć w najdalsze głębiny, w beznadziejnie ciemne noce, a wtedy zobaczy monstra. Może jeszcze okropniejsze od przedpotopowych. Francuski pisarz Itelli powiada, że przy pomocy nowych wodnych lamp znajdą się ludzie nieceniący życia. Nie obawiający się potworów morskich, a przezwyciężywszy miażdżąca siłę ciśnienia, przeszukiwać będą dna morskie, choćby już nie dla wiedzy i wspaniałości morskich, ale dla skarbów, jakimi dna te są wysłane.

    Do tej pory jednak Neptun zazdrośnie dzierży klucz tajemnic morskich.

    Tak rozmyślałam, gdyśmy jechali z Rio do Kurytyby, a morze było takie cudne (nigdy tego nie potrafię opisać). I wydawało mi się tak dobre, łagodne, miękkie. Gdybym je mogła przepłynąć i znaleźć się w Warszawie, albo nie, lepiej gdzieś daleko na wsi. Chciałabym zobaczyć polską wiosnę, taką jaką opisuje Kraszewski w „Ostapie Bondarczuku”. Słusznie też mówi: „Nie chciałbym kraju ciągłej wiosny, bez zimy ani towarzystwa człowieka, na którym powrót tej pory nie robi wrażenia”.

    Patrząc na morze, na góry widniejące w oddali, na obłoki różowe, na mewy latające i kąpiące się w blaskach słonecznych, mimo woli prawie się myśli: jaki ten świat jest piękny! A człowiek mógłby być tak szczęśliwy! A jednak tak nie jest. Dlaczego? Gdyby człowiek był wolnym i mógł latać tak jak te mewy kąpiące się w blaskach słonecznych, byłby może szczęśliwszy. Ale człowiek niestety sam z własnej woli zamknął się w cuchnących norach bez szczeliny na pogodny, słoneczny świat! Z własnych poglądów wybudował sobie więzienie bez okien i drzwi i nie może z niego wyjść. Iluż to ludzi nie widzi prawie słońca, od rana do wieczora pracując czy to w jakimś biurze, czy w fabryce, czy też w kopalniach.

    Czytałam teraz bardzo dobra książkę Rollanda, „Colas Breugnon”, który chce przekonać wszystkich, że można stworzyć raj, ale nie gdzieś w zaświatach, lecz tu na ziemi, którą niektórzy zwą piekłem bez szatanów, a szatanami są ci, którzy zatracili wiarę w piękno i nie widzą go nigdzie, ani na ziemi ani w sobie.

    Tymczasem jednak trzeba pożegnać się z morzem, bo niedługo będziemy z powrotem w Kurytybie. Jaka szkoda! Chciałabym tutaj zostać dłużej.

    (…) Czasami zdaje mi się, że ja Pana kocham, i to bardzo, bardzo, a jak nie mam od Pana długo wiadomości, jak np. teraz, to nie mogę sobie dać rady.

    A teraz dobranoc. (…) Oleńka

    Warszawa, 25.02.1927

    Droga P. Oleńko!

    Przed chwilą, to znaczy przed dwoma godzinami otrzymałem od Pani list, przez cały ten czas odczytywałem go parokrotnie i rozkoszowałem się nim. Nie przypuszcza Pani nawet, jak mi on był potrzebny. (…) Pisze Pani, że francuski pisarz Stelli powiada, że przy wynalazkach ludzie pokonają miażdżące ciśnienie i zajrzą już choćby dla skarbów na dno oceanu. On to naprawdę jak poeta ujmuje z entuzjazmem i tworzy piękną fantazję. (…) Według mnie, jeśli człowiek zajrzy do wielkich głębin oceanu to nie dla bogactw, lecz dla pięknych widoków ukrytych na dnie oceanu. Bogactwa jakie są na dnie mórz, są osadami soli kamiennych, potasowych, magnezowych, raf koralowych itp. Po wielu tysiącach lat dno oceanu wyłania się i odsłania te osady. Np. Środkowa Europa (i Polska) była już 6 razy dnem oceanu, tak wykazuje geologia, stąd sole w Wieliczce, Bochni, Kałuszu, Stebniku, (…) Panno Oleńko! Niech Pani częściej pisze do mnie, ja tęsknoty mojej duszy wypowiadam w listach do Pani, muszę mieć oddźwięk ich od czasu do czasu. U Pani inaczej, tęsknoty i porywy duszy muzyka łagodzi, w niej się one wyładowują. Listy Pani rozpromieniają szarzyznę mego życia i każą i pamiętać, że mam kogoś miłego za oceanem. (…) Pani jest mi siostrą duchową, cząstką mego jestestwa, więc byłoby dobrze, gdyby mnie Pani nazywała po prostu Stachem, a ja, jeżeli Pani pozwoli – Oleńką, czy dobrze?

     

    Warszawa, 15.07.1927

    Doga Oleńko!

    Najpierw czuję się w obowiązku podziękować Ci stokrotnie za przyzwolenie nazywania ciebie po imieniu i za fotografię. (…) Piszesz: „Boże jak to już dawno, aż strach pomyśleć…, ile czasu upłynie jeszcze do naszego spotkania?”. Dobiega czwarty rok od naszego rozstania, uczucia, które nas łączą wytrzymałą próbę czasu, cztery lata to nie żarty. Do naszego spotkania upłynie, sądzę, nie więcej niż dwa lata. Za dwa lata kończę moją uczelnię i będę wolny jak ptak. Gdybym się chciał doktoryzować musiałbym pracować w uczelni jeszcze jeden rok, lecz z doktoratu na razie zrezygnowałbym, gdyż spieszno mi do Brazylii. Istnieje jeszcze jedna kwestia materialna, chciałbym mianowicie mojej Żonie zapewnić od razu królewski byt, nie mógłbym się nigdy zgodzić, żebyś Ty cierpiała jakikolwiek niedostatek. (…) Zamierzam po przyjeździe do Brazylii zająć się poważnie nią jako rynkiem zbytu polskiego przemysłu i handlu, a to będzie naprawdę bardzo lukratywnym interesem.

     

    Grabów, 7.08.1927

    Droga Oleńko!

    Pożegnałem Cię dziewczynką, podlotkiem, obecnie widzę Cię na fotografii dorosłą damą. (…) Zapewne i ja bardzo się zmieniłem, (…) podobno bardzo zmężniałem; widziałaś mnie chłopcem, a obecnie zobacz mnie mężczyzną. (…) Piszesz mi: „Ile czasu jeszcze upłynie do naszego spotkania i jakie to będzie spotkanie?”. I ja nieraz stawiam sobie podobne pytanie. (…) Jedno mogę tylko z pewnością powiedzieć, że uczucia nasze (czy wolno mi powiedzieć: nasze?) wytrzymałą próbę czasu, chodzi o to, by wytrzymały próbę życia.  Wierzę, iż jakaś siła wyższa kierowała naszymi losami, że spotkaliśmy się. Ona zrządziła, że zapłonęło uczucie i wierzę mocno, iż doprowadzi do połączenia nas na wieki. (…) Oleńko! Nie dajmy się życiu, bo ono może ludzi rozdzielić, wysuwając wiele pokus; podajmy sobie myślowo ręce, częściej dzielmy się myślami i wszelkimi zamiarami i mocnym postanowieniem dążmy na spotkanie siebie. Od zmysłów prawie odchodzę, gdy przypomnę sobie, że Ty mogłaś pomiędzy mymi własnymi rękoma wykopać przepaść, jednakże przeznaczenie inaczej chciało. (…) Ty, Oleńko, obok obowiązku pracy byłaś mi nieraz puklerzem przed wszelkiego rodzaju niedorzecznymi wybrykami, bądź i pozostań nim na zawsze. Puklerz ten jest skuteczny, jeśli wiem, że Ty o mnie pamiętasz, pisujesz do mnie czasami, pomyślisz o Stachu i będziesz o mnie pamiętała do chwili mojego przyjazdu, który nastąpi za dwa, najdalej trzy lata. (…) Oleńko, droga Dziecinko, mówisz, że masz do mnie zaufanie jak do nikogo na świecie. Otóż powtarzam to co już pisałem, że kocham Cię wszystkimi władzami duszy mojej, każdej chwili chciałbym być przy Tobie, gdybym Cię stracił, przestałbym istnieć zupełnie chyba. (…) Chcę skończyć wykształcenie, zdobyć pozycję w świecie i sławę, i środki materialne, by Ci zapewnić taki byt, jaki pragnąłbym Ci dać – byt królowej. (…) A więc jeszcze dwa lata cierpliwości i zobaczymy się. To tak szybko zleci, od naszego rozstania tak szybko cztery lata upłynęły. (…) Napisz: 1) czy Ty mnie chociaż troszeczkę kochasz, bo tego nigdyś mi wyraźnie nie powiedziała; 2) czy będziesz mogła czekać na mnie dwa lata, ewentualnie wcześniej może sama przyjedziesz? 3) Proponuję dać sobie wzajemnie słowo, że się niczego nie postanowi ważnego o swojej osobie, bez uprzedniego porozumienia się wzajemnego listownie. (…)

    Całuję stokrotnie kochane łapki i łączę serdeczne pozdrowienia dla Ciebie i Rodziny. Stach.

    P.s. Obecnie bawię na wakacjach u Rodziców, przywiozłem im radioodbiornik z zasięgiem: cała Europa, na głośnik. Bardzo się cieszą, że im sprawiłem przyjemną rozrywkę.


    Kurytyba, 01.03.1928

    Panie Stanisławie!

    Jakże powoli wloką się dnie, godziny, gdy się na coś czeka z taką niecierpliwością, jak ja czekam na list od Pana. (…) Nie wiem, co mam robić. On także się męczy i czeka, kiedy nareszcie dam odpowiedź, już pewnie zwątpił, czy go kocham. A ja, Panie Stanisławie, jestem pewna, że byłabym z nim szczęśliwą. Ale są przeszkody. Gdyby nie te przeszkody, a przede wszystkim, gdyby nie ten głos w duszy, który mi każe czekać na Pana, dawno już bym zdecydowała. I już byłam nawet zdecydowana, ale cofnęłam się w ostatniej chwili. Nie będę opisywała szczegółów, jeżeli Pan przyjedzie to opowiem, a wtedy przekona się Pan, ile przez ten czas wycierpiałam.

    Liczę dnie i godziny do otrzymania listu, i modlę się prosząc, żeby zamiast listu – Pan przyjechał. Pan nie wie, jak długo walczyłam ze sobą nim zdecydowałam prosić, żeby Pan przyjechał. Ale tak dalej żyć jak teraz nie mogę, to jest niemożliwe. To za ciężko dla mnie i dla Rodziców.


    Kurytyba, 1928

    Panie Stanisławie!

    Obiecałam Panu, że nic o sobie nie postanowię nim się z Panem listownie nie porozumiem. Nie pisałam do Pana przedtem tak długo, bo muszę Panu wyznać, że byłam zajęta kimś innym. Jednak myśl o Panu wstrzymała mnie przed daniem stanowczego i najważniejszego kroku w życiu. Gdyby nie to byłabym już może zamężną. Ale w duszy zawsze mi coś mówiło, żeby czekać jeszcze na Pana. (…) Musimy nareszcie coś pewnego postanowić. (…) Dlatego chciałabym, żeby Pan przyjechał i żebyśmy nareszcie coś pewnego postanowili.

     

    Warszawa, 3.11.1928

    Panno Oleńko! (…)

    W liście z 22 lipca b.r. zadaje mi Pani kilka ciekawych pytań. (…) Byłem wtenczas w mniemaniu, że się Pani w kimś bardzo kocha (nie we mnie w każdym razie), że ja tylko przeszkadzam i moja osoba wprawia Panią w rozterkę duchową, czułem, że ja powinienem się usunąć, by się Pani nie męczyła. (…) W takich razach można się mylić i chciałem, bym się mylił, by Pani mi w następnym liście zaprzeczyła: „Nie jestem w nikim zakochana”. W każdym razie wywnioskowałem, że tamten pan co najmniej cieszy się większą przyjaźnią Pani niż ja, a ponieważ Pani wobec mnie była do pewnego stopnia słowem związana („Niech Pan będzie o mnie zupełnie spokojny, nic o sobie ważnego nie postanowię nim Pana nie poznam” – list z dnia 26.01.1928), co krępowało wolność Jej decyzji – bodźcem do powzięcia z mojej strony postanowienia było: „Jestem pewna, że byłabym z nim szczęśliwa” – list z dn. 1.03.1928), to w imię szczęścia Pani, które z taką pewnością było wyrażone powyżej, postanowiłem rozwiązać wszystkie skrupuły Pani względem mnie i w ten czas to pisałem, by bez względu na mnie, czyniła to, co Pani uważa potrzebne dla swojego szczęścia. Widziałem, że Panią tracę, cały gmach budowany przez cztery lata runął, było to dla mnie bardzo bolesne. (…) Byłem przekonany, że Pani wyszła za mąż i mi nie odpisuje, ta myśl wracała do mnie natrętnie, lecz usilnie ją odpędzałem starając się o tym nie myśleć. Dowiedziałem się w lipcu, iż w czerwcu jeszcze nie była Pani mężatką, a ponieważ rozgłos o sukcesie koncertowym i do mnie dotarł, więc pospieszyłem czym prędzej, by złożyć gratulacje i przypomnieć się nieśmiało, że istnieję. Co za dziwny zbieg okoliczności, w tym samym dniu, kiedy ja do Pani pisałem pocztówkę z gratulacjami, Pani zdecydowała się mi odpisać, widocznie fale myślowe uprzedziły list i wyraziły moją niemą prośbę. (…) W dalszym ciągu pyta mnie Pani, czym, nie zmienił przekonań i nie zapomniał o Pani? (…) „Dziwi mnie nawet to, że Pan, człowiek poważny i tak realnie się na życie zapatrujący, potrafił zakochać się w dziewczynie, którą tylko raz w życiu widział. Podziwiam pana coraz więcej”. (…) Wyjeżdżając z Brazylii przed pięcioma laty miałem na „Lwowie” rywali; dla zamanifestowania swoich żywych uczuć, ryli oni na ławkach do siedzenia imię „Oleńka”, przeciwko czemu protestowałem. Po kilku miesiącach z ich uczuć z zapałów pozostał tylko napis na ławce, u mnie to imię wyryło się głęboko w duszy.


    Kurytyba, 1.01.1929

                (…) Pisze Pan, że staram się bardzo wymownie sprostować pewne zdania z listów, aby rozwiać Pańskie złudzenia. Sprostować nic nie mogę, bo co już raz napisałam to dlatego, że wtedy, kiedy pisałam, naprawdę Pana kochałam i byłam, mnich mi Pan wierzy, szczerą. A to dlatego, że ja nie umiem być zimną.

    Gdy odbierałam od Pana listy, w których były serdeczne i ciepłe słowa, w których czytałam, że Pan mnie kocha, to ja także nie mogłam być na to nieczułą i zimną, i gdy na te listy odpisywałam to kochałam Pana. Miałam często takie chwile, w których byłam pewną, że Pana kocham, dopiero później zastanawiałam się nad tym, że nie mogę powiedzieć kocham, ponieważ za mało Pana znam. Nie wiem, czy mnie Pan rozumie?

    Warszawa, 4.02.1929

    Panno Oleńko! (…)

    Oleńko, proszę bardzo, bardzo nazywać mnie nareszcie Stachem, ja także porzucę ten niedorzeczny ton oficjalny, ażeby się mogła wytworzyć bardziej ciepła i serdeczna atmosfera, ułatwiająca wymianę myśli. (…) Wieczorem modliłem się niejednokrotnie do Boga, by zesłał na Ciebie wszelkie zalety i cnoty, by rozwinął istniejące, by – jeżeli jest taka Jego Wola Najwyższa – pozwolił nam się połączyć w idealne małżeństwo… Gdy tak modliłem się co wieczór przez miesiąc, przychodziły na mnie chwile, że rzuciłbym wszystko i biegł do Ciebie, zaprzestawałem modlitw, bo czułem, że władzę tracę nad sobą i nad swoimi zadaniami, widocznie modlitwy były wysłuchane. Ja dziękuję Bogu, że stanęłaś na mojej drodze życia, wierzę mocno, że Tyś moim przeznaczeniem, moim uzupełnieniem, dopełnieniem do wyższej fazy doskonałości, Tyś moją potrzebą życia, źródłem natchnień i drogą do wspólnej doskonałości, Tyś mi przeznaczona od Boga i żaden los mi nie może krzyżować drogi do Ciebie. (…) Chciałbym ze  słów tworzyć róże, splatać zeń wieńce i otoczyć Twoją główkę, chciałbym, by chóry anieląt na harfach do snu Ci przygrywały, chciałbym aby Apollo czuwał zawsze nad rozwojem Twoich uzdolnień artystycznych, byś jak Orfeusz swą muzyką mogła czarować nawet stworzenia Hadesu, by Ci nigdy powodzenie i rozgłos nie przysłoniły zadań kobiety i osobistego szczęścia, byś nigdy nie zatraciła siebie, swej indywidualności, by szczęśnie nie opuszczało Cię nigdy, byś była zawsze i przez wszystkich kochaną, by był ktoś przy Tobie  zawsze, kto by Cię bezgranicznie kochał, kogo byś obdarzyła największym zaufaniem i równie silną i stałą miłością, by on zawsze odpędzał wszelkie troski od Ciebie, byś się oparła na jego silnym ramieniu i drwiła sobie z burz życiowych, by serca i dusze zespoliły się w tak cudną harmonię, że nawet troski życiowe przetapiały się w jedną cudną zaczarowaną bajkę.

     

    Warszawa, 10.02.1929

    Dzisiaj termometry wskazują poniżej -30oC, w nocy nawet poniżej -32oC. (…) Byłem u Państwa Miszke. Pan Miszke o Tobie wyrażał się z wielkim uznaniem. Mam wrażenie, że lekko się zdziwił, gdy mu oświadczyłem, że jadę do Brazylii, powiedziałem mu, że oprócz celu natury osobistej, mam jeszcze cele społeczno-gospodarcze. (.,..) Poza tym rozmowa nasza toczyła się o rozwoju naszej floty, o naszej ekspansji zamorskiej, pytał mnie czy nie wracam z powrotem do marynarki. Powiedziałem, że nie lub w bardzo zmienionym charakterze i już nie jako oficer okrętowy, dla powodów: 1) marynarz nigdy nie może urządzić odpowiedniego ogniska domowego, a o ile już urządzi, to będzie w niezgodzie z żoną lub okrętem, 2) okręt jest w dalszej perspektywie zbyt ciasnym terenem działania dla mnie, 3) na morzu z powodu ciągłej wilgoci łatwo się nabawić reumatyzmów a one już zaczęły mi na okręcie zagrażać.

     

    Warszawa, 24.02.1929

    Oleńko! Żadne listy sądzę, żadne pióro nie potrafi jednakże odtworzyć stanu duszy ludzkiej; wiele z zewnętrznych stanów ludzkiego intelektu potrafi wydźwięczyć struna w ręku artysty, wiele odzwierciedli pędzel malarza w harmonii barw i tonów; wiele przejawów duszy ludzkiej uwieczni dłuto rzeźbiarza, kielnia budowniczego, myśl filozofa, słowo wieszcza, mówcy lub pieśniarza. Lecz są przejawy duszy, których wszystkie połączone sztuki ludzkie nie są zdolne odtworzyć, które mogą być odczute tylko przez subtelne, prawe, dobre i czułe serduszko kobiety… Prawdziwa miłość między dwojgiem ludzi stwarza ten stan, iż dla zrozumienia uczuć i myśli jednej strony, druga wprost wyczuwa to wszystko, bez jakiegokolwiek ujawnienia zewnętrznego.


    Kurytyba, 6.03.1929

    Piszę do Ciebie „Kochany Stachu”.

    Jestem pewna, że kiedyś będziesz moim bardzo kochanym Stachem, więc mogę śmiało tak pisać. Prawda?

     

    Warszawa, 9.03.1929

    Oleńko, chciałbym sobie Ciebie w mojej wyobraźni całkiem odtworzyć, ciekawi mnie Twój wzrost; bądź łaskawa zmierzyć się, ile centymetrów mierzysz w bucikach na niskich obcasach i bez kapelusza.

     

    Warszawa, 27.03.1929

    Oleńko! Ze specjalnym napięciem oczekuję listu od Ciebie. Spodziewam się go na Wielkanoc, nie znajdę spokoju, gdy nie nadejdzie. Naprawdę, proszę bardzo, pisuj chociażby krótko, ale częściej.

     

    Warszawa, 29.03.1929

    Moje otoczenie twierdzi, że jestem człowiekiem przedsiębiorczym. Rzeczywiście, posiadam zdolność przystosowania się do warunków i opanowania sytuacji. W jesieni 1925 roku, gdy porzuciłem okręt i zapisałem się na Politechnikę w Warszawie, trafiłem w kraju na zupełnie zmienione warunki, wielki kryzys, ludzie na ulicach z głodu padali. Ja jako dorosły mężczyzna nie mogłem korzystać, gdyż ambicja mi nie pozwalała, ze stałej pomocy Rodziców; rodzice dopiero teraz się dowiedzieli, że zarabiałem wówczas 90 do 100 zł miesięcznie i za to musiałem wyżyć, więc chodziłem na wykłady, podobnie jak większość studentów, bardzo głodny. Po roku już się urządziłem dobrze, iż zawsze pewien zapas gotówki utrzymywałem w banku. Obecnie zarabiam przeciętnie 1000 zł miesięcznie (około $100,00 USA), poza tym zatrudniam dwóch kolegów studentów, którzy stąd czerpią utrzymanie, mógłbym znacznie zwiększyć swoje dochody, lecz znowu, moja praca w Wyższej Szkole Handlowej uległaby opóźnieniu, co jest ze względu na wyjazd do Bazylii niedopuszczalne. (…) Trudniejsza sprawa jest z Rodzicami, którzy dotąd stanowczo oponują przeciwko memu wyjazdowi, lecz jako marynarz mam dużą swobodę i przyzwyczaiłem Rodziców do nagłych i nieuniknionych posunięć. Poza tym Rodzice zbyt mnie kochają, ażeby mi przeszkadzali wtenczas, gdy chodzi o moje szczęście.

     

    Warszawa, 27.04.1929

    Oleńko, przesyłam Ci kilka książek. (…) „Mój system”, Müller. Bardzo gorąco polecam Ci ten podręcznik do codziennych ćwiczeń (tylko nie zaczynaj zbyt forsownie byś się przy kąpielach nie zaziębiła, pokój zawsze przed ćwiczeniem dobrze wywietrzyć). Ileż to kobiet nie może wypełnić obowiązków, jakie na nie nakłada małżeństwo, tylko dlatego, że zaniedbały fizyczny rozwój, nieraz dając nowe życie same przechodzą okropne boleści, popadają w kalectwo, a nieraz walczą ze śmiercią.  Prawidłowy rozwój fizyczny jest źródłem zdrowia, pewności siebie, zadowolenia i szczęścia. Z rozwojem intelektualnym musi także postępować rozwój fizyczny, wszak przyjemnie jest posiadać kształty Venus Milońskiej, a to może nastąpić już po paromiesięcznych ćwiczeniach Müllera i tylko 15 minut dziennie. (…) Dowiedziałem się od pani Miszke, że jesteś wysoką, być może, iż wyższą pode mnie, gdyż ja mierzę 164 cm.

     

     

    Warszawa, 14.06.1929

    Naprawdę, małżeństwo (dobre) to wielka i święta rzecz, bez którego rozwój dalszy osobników płci przeciwnej byłby niemożliwy, bez którego śmierć nie byłaby pokonaną a dalsze doskonalenie się ludzkości zahamowane.


    Kurytyba, 14.07.1929

    Kochany Stachu!

    Szybkimi krokami zbliża się czas naszego spotkania. (…) Gdy przyjedziesz, opowiem Ci jak byłam wychowywaną, na razie powiem Ci tylko, że książki: „Na ustach Stwórcy” i „Na ślubny kobierzec” muszę chować, ażeby Ojciec czasem nie odkrył, bo gdyby je przeczytał i dowiedział się, że to od Ciebie, uważałby za rzecz niemoralną, a pannę takie książki przyjmującą od mężczyzny, za nieskromną i się narzucającą. (…) Wiem, że Ojciec uważałby za niewłaściwe, ażeby mężczyzna pisał do panny takie rzeczy jakie Ty pisałeś do mnie w ostatnich listach. Uważałby to za brak poszanowania. Ale ja w to nie wierzę, Stachu, prawda, że tak nie jest? Wiem, że gdybyś mnie nie szanował, to nie chciałbyś bym została Twoją żoną.

     

    Busko Zdrój, 11.08.1929

    Droga Oleńko!

    Ostatniej nocy przeciągała straszna burza – spać nie mogłem. Pioruny waliły, błyskawice oślepiały blaskiem przerywając raz po raz czarną sadzę nocy – myślałem o Tobie, bliskość ujrzenia Ciebie rozjaśniała mi dusze i jednocześnie rzucała mi mrok niepokoju. Co będzie, gdy się spotkamy? Czy odpowiem Twym pragnieniom, czy spełnię Twe marzenia? Czy bujna fantazja nie poniosła nas zbyt daleko, czy myśmy z oddalenia się nie „przeidealizowali” wzajemnie? Jednym słowem, przygotujmy się na kompromisy.


    Kurytyba 10.09.1929

    Co za szkoda, że listy tak długo idą. Jakby to dobrze było, gdybyś ten list otrzymał na przykład jutro, a ja miałabym odpowiedź pojutrze. (…) Niedługo będziemy mogli ze sobą rozmawiać… Boże, jak ten czas się dłuży, a jednak jak szybko leci. (…) Oby ten dzień nadszedł jak najprędzej. Myślałam dawniej, że będę zupełnie spokojna, ale teraz widzę, że tak nie jest, nie potrafię spokojnie myśleć o naszym spotkaniu. (…) Tak samo myślę czy jestem taką jaką Ty sobie wyobrażasz? Czasem, gdy sobie przypomnę, jaka byłam wtedy, na „Lwowie”, to dopiero widzę jak bardzo się zmieniłam.


    Warszawa, 15.09.1929

    Oleńko, obecnie zdaję egzaminy; pisemne już złożyłem, około 1 października będzie koniec, o wyniku napiszę niezwłocznie. Pozostanie mi jeszcze z miesiąc czasu na wykończenie pracy dyplomowej i jakie 2 tygodnie na likwidację moich spraw, pożegnania z rodziną etc., formalności paszportowe i ewentualne wprowadzenie poprawek do pracy i jak przewidywałem, sądzę, że wyjadę w listopadzie.

     

    Warszawa, 25.11.1929

    Oleńko! Bardzo Cię przepraszam za moje opóźnienie w przyjeździe, jest mi tym bardziej przykro, że w tym jest także dużo mojej winy, że tak prędko jak przewidywałem nie mogę skończyć mojej pracy. (…) Oleńko! Bądź dobrej myśli i tylko od czasu do czasu zmów paciorek na naszą intencję, o nasze jak najszybsze i szczęśliwe spotkanie, najlepiej co wieczór, i ja także będę robił.

     

    Warszawa 2.12.1929

    Droga Oleńko! Praca moja posuwa się naprzód, czuję w sobie rozkosz twórczą, gdy spod pióra wypływa na papier potok myśli, świadomość, że nikt przede mną w tej sprawie nie pisał, że wiele moich badań będzie rewelacyjnych w kołach fachowych pcha mnie do większych otchłani. (…) Oleńko! Najbardziej mi natchnienie dopisuje, gdy otrzymam list od Ciebie.


    Kurytyba, 7.12.1929

    Kochany Stachu!

    Wielką przykrość sprawiła mi wiadomość o zwłoce, która zaszła w Twoim wyjeździe. Byłam pewna, że w grudniu będziesz już tutaj, spodziewałam się Ciebie lada dzień, a tu trzeba jeszcze 3 miesiące czekać. Takie dziwne to na mnie zrobiło wrażenie… (…) Nie mogę się oprzeć myśli, czy Ty mnie naprawdę kochasz” Jeżeli tak, to jesteś bardzo silny. Mam nadzieję, że teraz nie będziesz już zwlekał. Czekam na Ciebie. Oleńka.

    Warszawa, 28.01.1930

    Jestem w rozpaczy, myślałem, że w styczniu postawię ostatnią kropkę i oddam swoją pracę. Tymczasem profesor część złożonej pracy odesłał mi z poleceniem porobienia poprawek, które zabiorą mi jeszcze kilka dni. (…) Czas się przeciąga, ja wyjechać jeszcze nie mogę i robię Ci tym przykrość i niepokój. Naprawdę, nie wiem co Ty sobie o mnie myślisz. (…) Zapewniam Cię uroczyście jeszcze raz, że zwłoki jakie zachodzą wynikają niezależnie od mojej woli i przyjadę zaraz niezwłocznie po ostatecznym wykończeniu mej pracy dyplomowej. (…) Jednocześnie z tym listem wysyłam list do Twoich Rodziców z zawiadomieniem o moim przyjeździe, byś nie myślała, że zwłoki są jakimś zachwianiem moich postanowień.

     

    Warszawa, 6.03.1930

    Droga Oleńko!

     

    Wszystko będzie dobrze, tylko odrzuć od siebie niepokój i nie gniewaj się na mnie. Nigdy więcej o Tobie nie myślałem jak w ostatnich miesiącach i tygodniach. Chociaż jesteśmy od siebie daleko, lecz już dawno odgrywasz w moim życiu wybitną rolę. Mam jedno wielkie, niezaspokojone, niepokonane pragnienie – być jak najprędzej przy Tobie, na Twoje rozkazy…

     

    Warszawa, 8.04.1930

    „Przecież mam chyba prawo się niecierpliwić oczekując na Twój przyjazd 6,5 długich lat”. Tak, istotnie, znamy się już 6,5 lat, lecz w ciągu 5,1/4 lat żadnych wiążących przyrzeczeń między nami nie było, czego dowodem są Twoje dwukrotne w tym czasie zaręczyny.


    Kurytyba, 30.04.1930

    Stachu! Po przeczytaniu listu pisanego przez Ciebie do Ojca miałam zamiar wcale nie odpisywać, tak byłam na Ciebie oburzona, ale w końcu namyśliłam się.

    Uważam, że powody, dla których odkładasz podróż są niedostateczne. (…)

    Korzystasz z tego, że dałam Ci sowo, iż nie zwiążę się z nikim, zanim Ciebie nie poznam i narażasz mnie na wielkie zmartwienia. Zapewne nie domyślasz się nawet, ile ja przez te kilka miesięcy wycierpiałam. Ale wszystko byłoby głupstwem, gdybym miała pewność, że jestem przez Ciebie kochaną. Po Twoim postępowaniu widzę, że jestem w Twoich myślach zawsze na drugim planie. Sama nie wiem, co mam o Tobie myśleć, nie mogę jednak uwierzyć w to, że mnie kochasz. Chcesz przyjechać pewnie dlatego tylko, aby dotrzymać słowa, tymczasem postępujesz tak, jak gdybyś chciał mnie zmusić do zerwania z Tobą, ponieważ Ty nie możesz. (…) Proszę Cię zatem, żebyś niezwłocznie po otrzymaniu tego listu wyjechał (żądam tego jako dowód Twej miłości albo zatelegrafował mi, że nie możesz przyjechać). Zdaję sobie dokładnie sprawę z tego, że to może być powodem zerwania naszych stosunków. Jeżeli więc tego chcesz, to odpisz, że nie możesz przyjechać. Nie odpisz, ale zatelegrafuj, bo ja nie mogę jeszcze dwa miesiące żyć w tej niepewności. To jest dla mnie zbyt męczące.

    p.s. nie panuję zupełnie nad nerwami. Jestem bardzo nieszczęśliwa, gdybyś wiedział, jak bardzo… może byłbyś dla mnie lepszy. Jak ciężko jest żyć, gdy się nie jest przez nikogo kochaną… Tatuś jest bardzo ciężko chory, lekarze nie dają już nadziei. Bardzo nad tym boleję, że nie spełni się jego ostatnie marzenie: zobaczenia nas razem. Stachu, to jest mój ostatni list do Ciebie. Nie mogę, niestety, inaczej postąpić. Oleńka.

    p.s. Jeszcze raz proszę Cię, żebyś zatelegrafował, bo ja naprawdę nie mogę tak długo czekać. Przyznam Ci się, że się sama o siebie boję. Lepiej o tym nie pisać, bo pomyślisz, że Cię chcę straszyć.

     

    Warszawa, 8.05.1930

    Oleńko!

    Wyjadę z Gdyni do Santos na statku „Krakus” Polsko-Francuskiego Towarzystwa Chargeurs Reunis dnia 20 sierpnia roku bieżącego. (…) Senat mojej uczelni sprawdził już moją rozprawę dyplomową i na wczorajszym posiedzeniu przyznał mi dyplom. (…) Obecnie prowadzę intensywnie wykłady, 2 lipca odwożę swoich wychowanków do Szkoły Morskiej w Gdyni (dawniej w Tczewie). (…) Senat Wyższej Szkoły handlowej zakwalifikował moją pracę do druku, stawia tylko wymagania, by wprowadzić do niej najnowsze zmiany traktatowe i taryfowe związków kolejowych międzypaństwowych. (…) Oleńko, bądź dobrej myśli, mam przekonanie, że Bóg nas nagrodzi szczęściem.

     

    Warszawa, 12.06.1930

    Droga Oleńko!

    W liście podałem termin wyjazdu na 15 czerwca, lecz nie zdążyłem załatwić wszystkich formalności (urzędnikom się nie spieszy), a gdy uzyskałem już paszport to nie było miejsca na statku odchodzącym z Gdyni. Następny statek odchodzi z Gdyni 20 sierpnia rb., lecz ja nie mogę na niego czekać i pojadę koleją do Włoch, do Genui, odjazd z Warszawy 5. lipca.

    Urząd Emigracyjny robił mi wielkie trudności w wyjeździe, dopytywali się o powody wyjazdu; powiedziałem, że mam narzeczoną, musiałem zostawić w Urzędzie Twoje listy wraz z kopertami, sprawdzali stemple i daty i nareszcie zgodzili się na wyjazd. Paszport wydali tylko na rok, gdyż należę do siły zbrojnej państwa kategorii A.

    Oleńko, Twoje obawy czy ja Cię kocham są bezpodstawne – nikogo poza tobą nie kocham.

     

    – Zamykam za sobą drzwi, zbiegam po schodach. Pociąg. Nabrzeże. Pokład statku. Skronie pulsują. Serce wali. Umysł u kresu wytrzymałości… Jeśli Pan sądzi, że człowiek jest w stanie w pełni kontrolować emocje – to jest Pan w błędzie. Łzy szczęścia i zniecierpliwienia wlewały się od razu do serca. Tyle lat… Tyle namiętności wobec… zjawy…

    Po dwóch, trzech dniach na morzu, wobec statkowego regulaminu, w oderwaniu od szkoły, pracy naukowej, codziennych trosk – o czym mogę myśleć, jak nie o przyszłości? Czy się rozpoznamy, czy nasze duchy zjednoczą się z ciałem, czy to pierwsze spojrzenie w oczy będzie decydujące… Wiem, że chciałby Pan to wszystko wiedzieć. Ale ja nie wiem, czy wytrzymam tę powtarzaną na jawie i we śnie podróż z portu do domu Oleńki, to wejście przez próg, to… to….

    Byliśmy tak szczęśliwi… tak… bardzo… ta…

    Migreny się nasiliły. Stres i wyczerpanie nerwowe nie mogły uwolnić się od łez… Trzymałem dłoń Oleńki ledwie wyczuwając w niej życie… Jak wyrzucona przed ostatnim tchnieniem syrena na morski brzeg, bardzo wolno, przez kolejne dni budowała swój wewnętrzny spokój i pokój… Rozumiałem, jak bardzo wyczerpująca dla niej była rozłąka, tęsknota, ułuda, niewiara, że się spotkamy, że… że zacznie znów grać preludia Chopina a ja będę słuchał pracując nad kolejnymi projektami…

    Warszawa. Skromne mieszkanie, szare niebo, coraz trudniej o pracę. Praca pedagogiczna, wynalazczość, studia ekonomiczne? Na własne przedsięwzięcie brak środków. Ale obiecał jej pałac, białe rumaki, złotą karetę i suknię utkaną z mgieł…

    Z tej wizji jedynie mgła snuła się coraz częściej i oplatała ich jak całun.

    Oleńka nie czuje się najlepiej. Wszystko zrzuca na podróż, na zmianę klimatu, na szczęście… Gdy lekarz potwierdził, że dla dziecka najlepszym będzie klimat wiejski, spokój – wyjeżdżają do Grabowa.

    Tam, w Brazylii rozkochała w sobie wielu ludzi. Jej wyjazd, tak nagły, wielu z bliskich i serdecznych znajomych ucieszył ale też niektorych zasmucił, rozdrażnił, rozzłościł. Tutaj grała, uśmiechała się, czarowału pogodnym spojrzeniem. Wielu kawalerów suło woeciejjply. Ona – nie miała wątpliwości, że jej miejsce jest ook Stacha, w Polsce, w ojczyźnie jej i Chopina. Jego muzyce oddała się bez reszty. Z wzajemnością, jak mawiała Eugenia Mieszke, znakomita pianistka i pedagog, żona konsula. Oleńkę traktowali jak córkę.

    Monachium, 13.11.1930

    Moja najdroższa Oleńko,

    Niespodziankę mi zrobiłaś swoim nagłym wyjściem za mąż, ale co najdziwniejsze, że po Twoim pierwszym liście pisanym do Warszawy, miałam właśnie Ci poradzić wyjście za mąż i studiować na razie w Warszawie. Jakaś wzajemna telepatia! (…) Nie wiem, co bym dała, żeby się móc z Tobą i z p. Stachem zobaczyć i o wszystkim pogawędzić! Gdybyście mogli na tydzień chociażby przyjechać! Ja tu jestem bardzo osamotniona, nie mam żadnych bliższych znajomych i bardzo mi nieraz tęskno i ciężko na duszy! (…)

    Ty nawet nie wiesz, Oleńko, jak jestem do ciebie przywiązana, zdaje mi się, że nie mogłabym bardziej się losem córki się interesować, niż Twoim! Do p. Stacha mam wielkie zaufanie i sądzę, nawet jestem pewna, że będzie Wam dobrze razem. Proszę Was bardzo oboje, żebyście mnie uważali za bardzo bliską i szczerze oddana osobę, i nawzajem proszę o trochę życzliwości.

    A teraz pomówmy o Twojej „rytmicznej” karierze. (…) W Niemczech jedynie szkoła berlińska uprawniona jest do wydawania dyplomu. Więc na egzamin trzeba by jechać albo do Berlina, albo do Genewy, ewentualnie do Paryża. Kurs tzw. Ausbildungkurs obejmujący rytmikę, solfeż, harmonię, improwizację, historie muzyki i anatomię wynosi aż 80 marek miesięcznie, czyli około 170 złotych miesięcznie! W ogóle Monachium jest jednym z najdroższych miast na świecie, nie ma żadnego przemysłu, a żyje z cudzoziemców, z których po prostu skórę zdziera. Tu, żyjąc bardzo skromnie trzeba wydać minimum 200 marek miesięcznie, czyli przeszło 400 zł na osobę, nie licząc komunikacji itp. Wydatków. Mięso tu kosztuje 6 do 7 złotych kilo, tylko owoce są tańsze niż w Polsce. My nie mamy własnego mieszkania, bo mąż wynajął, zanim przyjechałam, trzy pokoiki z używaniem łazienki i kuchni przy rodzinie, która tylko część zimy spędza w Monachium, a resztę czasu w swojej willi w górach. Płacimy za to horrendalną sumę 305 marek, czyli 630 złotych miesięcznie, wprawdzie z opałem i meblami, ale zawsze to na naszą kieszeń bardzo dużo. Dzielnica, w której mieszkamy uważana jest za najszykowniejszą w Monachium, przy tym jest blisko do konsulatu, więc tramwaje nie kosztują. Wzięliśmy na raty fortepian Bechsteina, wprawdzie używany, ale odnowiony i o bardzo pięknym tonie.

    Moja Oleńko, sądzę, że nie powinnaś za długo siedzieć u Kutnerówny, a jak najprędzej jechać do Genewy. W Warszawie żadna z tych pań mających szkoły rytmiki.  Nie ma prawdziwego dyplomu. Wszystkie one maja tzw. „petit diplome” i wszystkie odbywały studia, przed wojna, w Hellerau pod Dreznem, gdzie Dalcore założył swoja pierwszą szkołę. W czasie wojny Dalcore przeniósł się do Genewy i tam się szkoła jego wspaniale rozwinęła. (…) Napiszę do (Kutnerówny), żeby się Toba zajęła jak najszczerzej. Co płacisz? (…) Tam w zeszłym roku było parę bardzo dobrych i wybierających się do Genewy. A teraz co do fortepianu. Moim zdaniem do żadnej szkoły nie warto się zapisywać. Powinnaś brać lekcje prywatne, choćby tylko raz na miesiąc u profesora Zbigniewa Drzewieckiego. On ma metodę Leszetyckiego, jest bardzo poważnym sumienny i już wydał kilku znakomitych uczniów. Znam go osobiście bardzo dobrze i mogę Ci dać do Niego polecenie. On jest profesorem konserwatorium, które obecnie stało się najwyższą szkoła muzyczna w Polsce. Trzeba mieć maturę gimnazjalną. Drzewiecki bierze za lekcję około 50 złotych, ale jak weźmiesz raz na miesiąc lub dwa razy po pół godziny, to będzie chyba dostępne. Do szkoły jakiej zapisz się chyba na teoretyczne przedmioty. W tej kwestii porozum się z moją dobrą znajomą, panią Kazimierą Winnicką (Zielna 5, drugie piętro), która jest bardzo sympatyczną i inteligentną osobą. Ona jest pianistką. Była uczennicą Melcera. Daje lekcje również, ale jesteś już zanadto zaawansowaną dla niej, ale mogłabyś brać u niej lekcje harmonii, kontrapunktu i kompozycji. Przy tym bardzo miły dom. Córka jej jest na uniwersytecie, także bardzo sympatyczna. Syn, profesor gimnazjum, żonaty, także przyjemny, mieszka z żoną przy matce. Możesz tam pójść w niedzielę koło piątej, w innych dniach trudno ją zastać. Będzie Cię pewnie namawiała, żebyś wstąpiła do szkoły imienia Chopina, do klasy Michałowskiego, ale nie radzę. Michałowski ma lat przeszło 80, ślepy prawie i ma grę, jak dla mnie, rozlazłą, bez szkieletu. Jeśli chcesz przyślę na Twoje ręce bilecik do Z. Drzewieckiego (Marszałkowska 17), możesz najpierw telefonicznie się z nim skomunikować.

    Teraz proszę Cię bardzo, żebyś poszła do mojej dawnej znajomej, pani Zofii Biberstein (to nie jest żydówka, jakby można było z nazwiska sądzić, ona jest z domu Zaborowska). Ona jest bardzo muzykalna i będzie rada jak jej od czasu do czasu co zagrasz. Zastaniesz ją koło drugiej. Napisze też do niej o Tobie lub jeśli chcesz przyśle list na Twoje ręce.

    Czy nie poznałaś na rytmice Lili Małachowskiej? To była moja uczennica (poczatkująca), jej matka również. Może zechcą brać lekcje od Ciebie. Wprawdzie polecałam już tam Winnicką, ale może będą wolały Ciebie. (…) Może byś poszła także do pani Skolimowskiej (Wielka 6), najlepiej przed dwunastą, tam, gdzieśmy mieszkali, to matka tego pana Skolimowskiego Mieczysława, którego w Kurytybie poznałaś – przyjmie Cię najserdeczniej, zwłaszcza, że znasz syna.

    (…) Całuję i ściskam Cię mocno. Panu Stachowi serdeczny uścisk dłoni. Szczerze oddana Eugenia Miszke.

    I trzy ostatnie listy…

     

    Grabów, 23.07.1931

    Kochany Stachu! Dzisiaj dostałam Twój list. Nie masz pojęcia, jak się ucieszyłam. (…) Wcale nie objadam się owocami, bo nie ma ich wcale. Gruszki i jabłka będą niedługo. Nic tutaj nie można dostać, ani warzyw, dopiero jutro będzie targ to pójdę i nakupię na cały tydzień różnych rzeczy. Pogoda także nie dopisuje, więc bardzo dużo nie chodzę na spacery, dopiero przed wieczorem idę z Martą na pola. (…) Dzisiaj już czuję się zupełnie dobrze. Myślałam już, że to zapalenie mózgu czy coś. W nocy aż jęczałam z bólu głowy. Nie wiem, co mi było. Ale dzięki Bogu przeszło. Mama się martwiła, myślała, że się rozchoruję. (…) Dobranoc Kochanie. (…) Tak tęsknię za tobą. Twój Bichontek.

     

    Na świecie szaleje kryzys, a w Grabowie buczenie pszczół usypia Cezarego i Oleńkę, która coraz częściej błądzi gdzieś myślami, a może tylko wzrokiem… Tak się cieszy, gdy Stach przyjeżdża, opowiada, kreśli, buduje. Ale by plany wcielić w życie potrzebna jest stała, dobrze płatna praca.

    Na doktorat nie ma teraz czasu. Za mało siły, by pasjonujące Stacha zagadnienia handlu morskiego upowszechniać, propagować, wyzyskiwać do budowania polskiej gospodarki morskiej opartej na rzetelnej wiedzy i grze frachtowej – nie zyskują posłuchu w społeczeństwie zachłyśniętym ideą kolonialną, kupnem Madagaskaru czy Galapagos.  

     

    Warszawa, 1.07.1932

    Kochane Bichontki! (…) Wyobraź sobie, Szkoła Morska po raz drugi upomina się zapłaty za „Informację”. Odpisałem, powołałem się na kodeks i odmówiłem zapłaty. Pisał Jędrek Nowicki, zapytuje, czy to prawda, że Szkoła Morska ma być zamknięta na 6 lat i pyta o Szkołę Handlu Morskiego, z tej szkoły nadesłali mi odpowiedź, że w tym roku nie przyjmują.

    Źle bez Was, tak mi się przykrzy. Jak nadchodzą godziny karmienia, to myślę o Tobie i Czarusiu. (…) Pomagajcie Ojcu przy pszczołach, bo czas bardzo miodny więc miód trzeba odbierać, ażeby pszczoły miały gdzie lać.


    Grabów, 3.07.1932

    Kochany Stachu!

    Czekam na list od Ciebie, ciekawa jestem, czy dostałeś jakieś zajęcie. U nas wszystko dobrze, Czaruś rośnie jak na drożdżach. Tylko nie chce jeść. Muszę go zmuszać. Jak pójdziesz do doktora, to mu powiedz. Mnie się zdaje, że on powinien teraz dostawać co 4 godziny 5 razy dziennie. Do pomocy dostałam od Zimleskiej tę najstarszą dziewczynę. Jestem z niej zadowolona. Pogoda jest ładna więc chodzę z Czarusiem całymi dniami w ogrodzie, a czasami idziemy w pola, odnaleźliśmy śliczną drogę wśród pól i tam zawsze chodzimy na spacery. Wszystko byłoby dobrze, gdybyś Ty mógł być z nami, tęsknię za Tobą, ty Bichonie. (…) Dziś będę ważyła Czarusia i napiszę, ile waży. Odpisz jak najprędzej. Dużo całusów od Czarusia i Oleńki.

    Warszawa, 9.07.1932

    Kochany Bichontku z Czarusiem!

    Przykrzy mi się tu w Warszawie, w dodatku nieznośne upały. (…) Miód sprzedałem po zł 2,85. Beczka była z wierzchu dziurawa, w wagonie się przewróciła i wyciekło dziewięć kilogramów miodu. Mam jeszcze zamówienie na 50 kg miodu wiosennego i 100 kg z lip. (…) Za miód otrzymałem 160 zł. 110 zł wysłałem zaraz Ojcu, tydzień temu. Kirst wypłacił m i wczoraj 151 zł, „Wiedza” zł 64. Karpińska po ciężkich zabiegach zł 30. Iwanicki weksel dopuścił do protestu. Białkowski Gorgoriusz jeszcze raz się wykręcił, komornik nie znalazł go. Musze poszukać tego Białkowskiego koniecznie i dopilnować licytacji u Matławskiego, musze także uzyskać prawo nauczania z Ministerstwa Oświaty. Zgłosiło się jeszcze kilku ucz iów. Zapłaciłem żydowi komorne za czerwiec, Heli dałem zł 25, jutro wpłacę jej pozostałe zł 35. Do Heli przyjechał na rowerze z Sosnowca jej siostrzeniec i siedział tydzień, z tego powodu `hela dużo swojej gotówki wydała. Obliczyłem, że taniej będzie kosztować, gdy będę się stołował w domu. Hela gotuje dla mnie i dla siebie, kosztuje to około 3 zł dziennie.

    Dezynfekcja za pomocą świec kosztowałaby 56 zł, jeżeli pieniędzy mi starczy to chociaż wydezynfekuje salonik i sypialnię, pluskwy chcą mnie zjeść, a ż w nocy się budzę, teraz to one wszystkie na mnie jednego. (…) Wziąłem się za stolarstwo i to dla mnie pociecha, tylko za gorąco i brak desek a pieniędzy na deski nie ma. Akumulator się wyczerpał i radio nie gra. (…) Helę z Kasy Chorych wymeldowałem, z Ligii Morskiej wystąpiłem, bo się zbyt natarczywie upominali o składki.

    Pozdrowienia dla Ciebie (moc całusów), Czarusia i całej Rodziny

    Śle Stach.

    Doczekali się drugiego syna. Potrzebny był jeszcze tylko jeden, rzucony przez los gest pomyślności.  Taki grosz dla żebraka, bardziej ku pokrzepieniu duszy, niż dla zaspokojenia ciała.

     

    – o –

     

    Tak, wewnętrzna strona wstążki oplatającej te listy, osłonięta przed światem, zachowała swoją purpurę. Tak jak siła uczuć i namiętności, jakie zamknięte zostały na kartkach coraz bardziej kruchego już papieru, wypełnionego drobnym, kaligraficznym pismem Stacha i Oleńki. W każdym z listów jest też… sól oceanu. Bo to on tę miłość zrodził i o nią się upomniał. Stary, szary, zazdrosny i złowrogi tyran! Za jego to przyczyną, za sprawą rejsu, który był wynikiem świadomego i konsekwentnego uporu ludzi realizujących marzenia, ulegających wołaniom horyzontów, posłusznych imperatywowi wykorzystania morza do rozwoju społeczeństw pływają statki do dostępnych im zakątków Ziemi. Na kilka chwil, a niekiedy na wiele lat, łączą się wówczas losy ludzi, którzy o istnieniu swoim nie wiedzieli, spotkania się nie spodziewali, byli bezwiednymi aktorami jakiejś misternie skonstruowanej gry, angażując się w nią pełnią uczuć, ale pozostających w całkowitej niemocy wobec jej przebiegu, wobec tej losów tej gry… losów.  

    Każdy list przemierzał ocean, a ten – jak w czasie wyprawy „Lwowa” – był powiernikiem najskrytszych marzeń i myśli istot niepokornych, niepospolitych, wówczas młodych marynarzy, a później kochanków, którzy z jednego z najpotężniejszych przeciwników ludzkiej natury – tęsknoty – uczynili sprzymierzeńca i gwaranta uczucia zrodzonego w majestacie morza.

    Co było dalej? Bóle głowy, jak następujące po sobie nawałnice, zmiażdżyły tę jakże trudną miłość. Zabrały Stachowi tę, która tak mu zawierzyła, pozostała mu wierną, choć będąc podczas pierwszego spotkania ledwie dzieckiem jeszcze, nie wiedziała, czym jest miłość, nie przewidywała zapewne, jak owe niewinne i beztroskie zabawy z osmaganymi słońcem młodzieńcami, zaważą na jej życiu. On, starszy o ponad 10 lat, każdym słowem w listach kształtował, wzmacniał, budował ich związek, A wszystko, jak się okazało… niemal na próżno.

    Widać, inny scenariusz im los przydzielił, lecz oni, wiedzeni odwieczną siłą i prawem miłości, chcieli naturze się sprzeciwić. Związek tych dwojga musiał być jednak i został zniszczony, ale – by przywołać słowa poety – nie został pokonany. Ich historia, miłości naznaczonej morzem – jestem o tym najgłębiej przekonany – choć wyjątkowo tragiczna, nie jest odosobniona. Ile takich losów zapisało się wówczas, po podróży „Lwowa” do Brazylii? Nie wiem o wszystkich, ale o kolejnym, równie tragicznym przyjdzie poświęcić całą opowieść…

    On także miał na imię Stach, ona – Jadwiga… I nic w ich życiu przydarzyć się nie mogło bez udziału jakże często milczącego, ale nigdy nie obojętnego wobec ludzkich losów… – morza.

    Moje czerwone wstążki...